sobota, 24 grudnia 2011

choinka, choinka, trala lala la, la la, la!

Świąteczny nastrój zaczaił się w kącie i dopadł nas znienacka :) co prawda tych świąt nie spędzimy jeszcze w nowym domu (przynajmniej w rozumieniu obżerania się pierogami i ciastem, popijaniu grzanego wina przed kominkiem i oglądania Kevina samego w domu z mięciutkiej kanapy), ale przynajmniej na chwilę musimy do domu wpaść. Co więcej, uważam że każdy porządny dom powinien na święta posiadać choinkę.   Tym bardziej jeśli ma komin. Bo skoro Mikołaj ma którędy wejść, to musi też mieć gdzie zostawić prezenty :)) ciasteczek i mleka na wabia nie zostawiamy, bo chcemy zwabić Mikołaja, a nie mrówki i mole spożywcze  :)
Jedziemy więc kupić malutką choinkę w doniczce. Okazuje się, że wcale nie jest to takie proste, bo zabraliśmy się za to dosyć późno i handlarze choinkami już się zwijają, albo oferują drzewka w kosmicznych cenach. Udaje nam się jednak dopaść Pana Choinkę, który właśnie się zawija i kupujemy drzewko za 20 złotych (chyba świerk, ale na drzewach znam się tylko tyle, że odróżniam liściaste od iglastych).

proszę jakie piękne drzewo! i koło komina, żeby Mikołaj miał blisko ;)

W tzw. międzyczasie hydraulik zrobił wszystko co miał zrobić, co oznacza, że ciężko poruszać się po domu bo po podłodze biegną rury w których w przyszłości będzie płynąć woda. Trzeba teraz strasznie uważać żeby się nie potknąć. Elektryk też już zaczął, ale dopiero kilka dni temu, a trochę mu się zejdzie. Teoretycznie ma pracować między świętami a sylwestrem ale jak wyjdzie w praktyce to się okaże.

sobota, 17 grudnia 2011

zima? jaka zima?!

Święta za pasem a u nas sezon budowlany w pełni. W środę hydraulik zaczął pracę. Żeby było zabawniej ekipa śpi na miejscu (grudzień!) bo nie chcą tracić czasu na dojazdy. Na początku trochę mnie ta informacja przeraziła, bo jakby nie było jest zimno, a budynek nie ocieplony, o ogrzewaniu nie wspominając. Pojechaliśmy sprawdzić jak im idzie. Pierwsza śmieszna sprawa to fakt że z daleka widać że w domu się świeci :) dziwne uczucie - ktoś mieszka w naszym domu! i to zanim my tam zamieszkaliśmy. Na miejscu okazuje się, że wcale nie jest jak w lodówce, bo panowie mają kozę (taki piecyk, nie zwierze - chociaż zwierze pewnie też trochę ciepła daje), podłączyli ją do komina, palą i mają ciepło. Prace posuwają się dosyć sprawnie. Rurki są ładnie zaizolowane i sensownie to wszystko wygląda.

Dziś spotkaliśmy się z elektrykiem żeby wyznaczyć punkty i podpisać umowę. Elektryka to chyba jeszcze gorszy koszmar niż wyznaczanie punktów z wodą. Punkty wodne są o tyle proste, że wiadomo, że wodę i kanalizację chcemy mieć w łazience i w kuchni i jedyny problem to sensowne rozmieszczenie sprzętów. Z prądem nie jest już tak dobrze, bo niby wiadomo, że w każdym pokoju chce się mieć światło, ale jak, widząc jedynie mury, określić gdzie będzie Ci potrzebne gniazdko i jakie, albo gdzie chcesz mieć kinkiet a gdzie małą lampkę? a może lampa stojąca? no a jak będą święta? fajnie byłoby mieć na zewnątrz światełka, a co z podświetleniem szafek w kuchni? a jakiej szerokości będzie lustro w łazience? to też ważne bo przecież potrzebujesz kinkietu nad lustrem i gniazdek żeby podłączyć suszarkę,  może gdzieś chciałbyś mieć podwieszany sufit podświetlony listwą led? no pewnie byłoby fajnie... to teraz pomyśl jeszcze gdzie chcesz mieć włączniki do tych wszystkich dekoracyjnych świecidełek. Masakra! na tym etapie właściwie trzeba zadecydować jak będzie stało łóżko w sypialni bo przecież lampki nocne, które zazwyczaj ustawia się z boku też muszą mieć skądś zasilanie... No nic, jakoś poszło i mamy te punkty wyznaczone, a czy dobrze to się pewnie okaże gdzieś za rok a może i później. W praktyce pewnie i tak wyjdzie, że coś mogłoby być w innym miejscu a coś innego jest całkowicie zbędne.

wtorek, 13 grudnia 2011

okna w dachu

Dziś znów przyjeżdżają Diabły :) Bank łaskawie pozwolił nam dalej budować ich dom więc możemy wstawiać okna dachowe. Jest grudzień ale jest cieplutko jak we wrześniu :) Tym razem biorę urlop, bo po ostatniej przygodzie wolę być na miejscu - przynajmniej na początku i na końcu, bo patrzeć im na ręce nie będę. Będę miała chwilę na rozejrzenie się za jakimiś świątecznymi prezentami :)

Oprócz okien Diabły mają też zamontować rynny. Swoim zwyczajem działają sprawnie i szybko :)

od frontu za wiele się nie zmieniło

tu między rynną a domem będzie styropian - Diabły wystawiły rynny na takich pzedłużkach  żeby później można było je łatwo zamontować

najwięcej nowości jest od strony ogrodu

przez to okno będzie można obserwować świat (głównie niebo) siedząc w wannie :) 

a tego okna najprawdopodobniej nigdy nie umyjemy  :)) ale za  to daje dużo światła  - dopóki będzie czyste ...hmmm

a to nie jest okno tylko "wyłaz dachowy" służy do wychodzenia na dach - tzn ludziom  służy bo ja się tam zdecydowanie nie wybieram

Wieczorem przyjeżdża nowy hydraulik - Pan Robert. Znów musimy ustalić gdzie co będzie, Niby już raz to robiliśmy, ale wtedy chodziło o parter poza tym teraz trzeba ustalić więcej szczegółów, np. czy chcemy mieć cyrkulację. No może i chcemy, ale co to takiego? A więc cyrkulacja to takie sprytne coś co sprawia, że ciepła woda krąży po instalacji i wyskakuje od razu kiedy znienacka odkręci się kran. Czyli nie tak jak w większości domów, które znam, że po odkręceniu kranu trzeba cierpliwie czekać aż ciepła woda dopłynie z pieca czy skąd ona tam płynie. Zawsze strasznie mnie to wkurzało, bo zdążę umyć ręce zanim ta ciepła woda do mnie doleci. Bierzemy!
Hydraulik cierpliwie słucha, doradza i w ogóle jest pomocny. W wyniku tych konsultacji zdecydowaliśmy pozmieniać ustawienie sprzętów w łazience - mam nadzieję, że na wygodniejsze :)
Mają zacząć już jutro :)

środa, 7 grudnia 2011

sytuacja opanowana

Zgodnie z obietnicą Pana Tomka od okien błędy zostały naprawione. Pustaki pod oknami są wymurowane na nowo. Prawdopodobnie musieli wymontować okna i zamontować je na nowo, ale teraz jest to zrobione przyzwoicie.

W międzyczasie zdecydowaliśmy się zmienić hydraulika. Mieliśmy już trochę dosyć Pana, który bał się wody  i poddawał się kiedy tylko pojawiały się trudności. Spotkaliśmy się z hydraulikiem poleconym przez kolegę Misiaka. To miłą odmiana, bo w końcu wiem o czym rozmawiamy - Pan jest konkretny, kontaktowy, zadaje sensowne pytania i zwraca uwagę na rzeczy, na które sami byśmy nie wpadli. No i nie marudzi, że w zimę jest zimno, więc jeśli tylko uda się nam odpalić transze to będzie mógł zacząć pracę jeszcze w tym miesiącu :)

sobota, 3 grudnia 2011

niestety, jest źle

Oglądamy okna po jasności i niestety okazuje się, że światło latarki nie kłamało. Mury pod oknami w salonie faktycznie są w kiepskim stanie. Prawdopodobnie okna były nieco większe niż otwory (a były mierzone przez Pana od okien) więc Panowie ten mur podkuli żeby okno się zmieściło. Tyle, że zamiast podciąć go szlifierką to najwidoczniej wzięli młotek i tłukli aż miejsca było wystarczająco.


no i jaki jest sens zamawiania ciepłych okien skoro tak wygląda montaż?

to szare na dole to listwa izolacyjna - powinna być szczelnie połączona z oknem i murem

 Dzwonię do Pana Tomka (od okien) mówię jak się sytuacja przedstawia. Początkowo Pan Tomek mówi, że faktycznie musieli podciąć mur, ale że wszystko jest dobrze. Tłumacze mu że nie jest dobrze i że mur nie jest podcięty tylko potłuczony, ale on chyba nie rozumie o co mi chodzi więc proponuję żeby przyjechał na miejsce i zobaczył na własne oczy jak to wygląda. Na szczęście kiedy zobaczył "fachowy montaż" po jego minie od razu było wiadomo, że nie tak to miało wyglądać i nie tego się spodziewał. Po chwili rozmowy zapewnił, że szkody naprawią. Początkowo mówił jeszcze, że montaż jest z technicznego punktu widzenia ok, ale jak sam mówił wygląda to źle - "mamy bym na budowę nie zaprosił". Skończyło się na tym, że zepsute pustaki mają wyciąć i wymurować na nowo. Szczęście w nieszczęściu, że Pan Tomek jest sensownym gościem i zależy mu na tym żeby klient był zadowolony. Wie, że ekipa dała ciała, przeprosił i obiecał działać. Pozostaje nam wierzyć, że tym razem będzie dobrze.

No a poza tym to okna są ładniutkie :) i w środku jest jakby cieplej i nie wieje. Niby_okna miały swój urok, ale szczelne to nie były :)



czwartek, 1 grudnia 2011

żeby nie było za dobrze...

a miało być tak pięknie. Po montażu okien wieczorem pojechaliśmy na miejsce bo byliśmy strasznie ciekawi jak to jest mieć okna. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało fajnie.. dopóki nie weszliśmy do salonu. Obydwa okna salonowe nie wyglądały najlepiej, a właściwie okna wyglądały ok, ale mury jakieś takie postrzępione.. na miejscu byliśmy oczywiście po ciemku więc zdecydowaliśmy, ze najpierw musimy zobaczyć jak to się przedstawia po jasności, żeby nie podejmować żadnych decyzji w świetle latarki. Na szczęście wcześniej z Panem od okien, że płacimy dopiero jak sobie na spokojnie obejrzymy. Mam nadzieję , że w sobotę okaże się, że to wszystko nam się wydawało..

sobota, 26 listopada 2011

okna przybywajcie

nie ma co czekać - zamawiamy okna. Tak się dobrze złożyło, że wystarczy nam na to jeszcze kasy z tych śmiesznych książeczek mieszkaniowych. Na okna dachowe trzeba będzie jeszcze poczekać, ale zwykłe można już montować.
Zdecydowaliśmy się na plastikowe, 3 szybowe i wypełnione argonem z tzw ciepłą ramką. Kolor? orzech :) będą trochę podobne do dachu - ciekawe jak będą się prezentować :)
Niestety tym razem na urlop budowlany nie mogę sobie pozwolić - 3 urlop w ciągu 2 tygodni mógłby moją szefową nieco zdenerwować, a nie ma co jej denerwować na zapas :) Misiak niestety też nie ma jak się wyrwać więc Panowie będą musieli poradzić sobie sami.

wtorek, 22 listopada 2011

dachowanie

I już! Diabły skaczą jak kozice zarówno pod względem zwinności jak i szybkości. Wcześniej chyba o tym nie napisałam, ale na samym początku Diabeł wszedł po niczym na czubek komina, rozejrzał się po okolicy i zszedł również po niczym :).

Znów mam urlop budowlany bo chcieliśmy żeby położenie dachówek skontrolował kierownik budowy, a on może być na miejscu tylko w ciągu dnia. Kierownik mówi im, że "nie jest tak najgorzej, wizytówkę można dać" co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że jest naprawdę dobrze. I jak ładnie wygląda :)


okna dachowe pojawią się dopiero za jakiś czas, będzie trzeba  zdjąć część dachówek  i wyciąć dziury w dachu. Cytując Króla Juliana "trochę to głupie", ale z bankiem nie ma co dyskutować.

lubię te urlopy budowlane - zawsze wygospodaruje sobie chwilkę na małomiejski shopping i fryzjera ;)

sobota, 19 listopada 2011

kasztanowy czyli jaki?

Diabły położyły już dachówkę nad garażem i gankiem. Dziś po raz pierwszy widzimy jakiego koloru będzie nasz dach :)


Doszliśmy też do wniosku że czas najwyższy skombinować jakieś drzwi, żeby można było trzymać część gratów w środku. Po konsultacjach ze Zgredkiem ustalamy, że tymczasowe drzwi zbijemy samodzielnie z desek, a przejście między garażem a domem zabije się dechami na sztywno. Chcieliśmy pożyczyć od Zgredka trochę narzędzi żeby już nie piłować desek tą ręczną piłką. Zgredek "niechętnie pożyczy" nam wkrętarkę i piłę. Zanim dojechaliśmy na miejsce Zgredek zmienił zdanie i jednak przyjedzie na miejsce nam pomóc bo "wy się jeszcze pokaleczycie" :) bardzo nam to pasuje bo jednak nie ma jak inżynierski umysł :) Nad wszystkim oczywiście czuwa Inspektor Królik.

Inspektor Królik przy pracy





Z pomocą Tatusia (właściwie to my pomagamy jemu a nie odwrotnie) stworzyliśmy piękne drewniane drzwi :) teraz wyjeżdżając zadajemy sobie pytanie "zamknąłeś dom?" :)

czwartek, 17 listopada 2011

Diabły od dachówek

Nareszcie! W końcu nadszedł ten dzień i przyjechały Diabły (czyli dekarze). Na dziś mam urlop żeby ustalić co i jak. Niestety dachówek nie zobaczę bo dziś zaczynają od przygotowania konstrukcji (czyli nabijają łaty na powierzchnie dachu - na tych łatach później opierają się dachówki). Na razie położą dach w całości, a później będzie trzeba wyciąć dziury na okna dachowe. Może się wydawać, że to trochę bez sensu, ale znów chodzi o to, że bank tak to sobie wymyślił. Główny Diabeł jest szalenie sympatyczny. Na początek ustalamy co i jak, jak mają iść rynny itp. Patrząc na to jak panowie poruszają się po dachu nie dziwie się czemu mówią na nich Diabły. Łażą po całym dachu bez żadnych zabezpieczeń jak kozice po górach. Przerażające i fascynujące zarazem.


sobota, 12 listopada 2011

nuda i dłużyzna

nic się nie dzieje. Przynajmniej nic konkretnego. Czekamy na Diabły od dachówek, rozpoznajemy tematy instalacji, staramy się nakłonić hydraulika żeby w końcu przyjechał i zrobił przepusty jak należy. Hydraulik niby przyjeżdża i robi jakieś wykopki ale nic z tego nie wynika. Korzystając z faktu, że możemy się trochę lenić (bo nie ma kasy żeby zacząć robić coś dalej) oglądamy Grand Designs i Dekoratornie (czyli po naszemu "błoto" i "głupków")

czwartek, 27 października 2011

czy aby na pewno nie jesteś wielbłądem?

Jutro Pierwszy Komunistyczny Oddział Banku Polskiego miał nam wypłacić majątek uzbierany przez przodków. Ale to by było za proste. Okazuje się, że przysłali do nas list. Pieniądze w liście? nieee, otóż bankowi mędrcy uznali, że chyba coś kręcimy bo nasza wieś nazywa się inaczej w pozwoleniu na budowę a inaczej w w księdze wieczystej - chodzi dokładnie o 3 litery "PGR".
Czyli jest tak: Wieś jako wieś nazywa się Żabigród* i tak jest na mapie i w księdze wieczystej, a w pozwoleniu na budowę napisane jest że budujemy się na działce w miejscowości Żabigród-PGR. Na pozór może się wydawać, że faktycznie lepsze z nas cwaniaki i kupiliśmy działkę gdzie indziej a później znaleźliśmy wieś o bardzo podobnej nazwie i tam budujemy dom. Ale, ale! wystarczy mieć jako tako przyzwoity wzrok żeby zauważyć, że w księdze wieczystej jest napisane jak wół "miejscowość: Żabigród, obręb: Żabigród - PGR" no ale w końcu to nie jest byle jaka instytucja tylko PKO BP, które żąda "dostarczenia dokumentów wyjaśniających rozbieżność" i co mam im dostarczyć? mapę z podziałem administracyjnym? okulary? fragment mózgu odpowiadający za przetwarzanie informacji słownych?
Dzwonie do tych mądrali żeby ustalić czego właściwie od nas chcą. Wysoka urzędniczka bankowa zaproponowała mi żebyśmy dostarczyli "sprostowanie do pozwolenia na budowę". Mogło by to być trochę kłopotliwe bo musielibyśmy przekonać ustawodawce żeby szybciutko wprowadził zmiany w prawie pozwalające na wydawanie takich dokumentów. Pani zaproponowała też opcje numer 2 czyli wypis z rejestru gruntów (z którego będzie wynikać dokładnie to samo co z księgi, ale z głupim nie ma co się kłócić).

Korzystając z okazji urywam się trochę wcześniej z pracy i pędzę do urzędu żeby wziąć ten wypis. Urzędnicy  w naszym urzędzie są na szczęście przemili. Później idę do miejscowego PKO żeby przekazali ten wypis do tych mądrali co mają kłopoty z wnioskowaniem. Ustaliłam z tamtą kobitą, ze taką ścieżką mogę to przekazać. W banku trochę się dziwują, ale widocznie na prowincji pracują ludzie bardziej życzliwi niż w mieście bo wszystko przekażą.
Ciekawe co dalej, jeśli teraz każą mi tłumaczyć dlaczego orzeł na pieczątce ma koronę to oszaleję.

*oczywiście nasz wieś tak naprawdę nie nazywa się Żabigród, ale cenzura w postaci Misiaka zakazała używać nazwy prawdziwej ze względów bezpieczeństwa. Kłócić się nie będę bo niech też ma coś do powiedzenia :)

sobota, 22 października 2011

okna na niby

Zima za pasem a dom otwarty. Niby człowiek pod dachem, ale cały czas w przeciągu. Zanim nie położymy dachówek bank nie da nam kasy na drzwi i okna. Dlatego trzeba sobie radzić i robimy NibyOkna żeby śnieg nie napadał do środka pustaka. Chęci mamy szczere, ale idzie nam to jak krew z nosa. Technologia jest następująca:

  • zmierzyć otwór okienny
  • znaleźć deskę możliwie podobnej długości
  • upiłować deskę jeśli jest za długa (a mamy tylko ręczną piłę - dosyć tępą)
  • powtórzyć tą operację 3 razy
  • zbić wszystkie te deski tak żeby tworzyły ramkę
  • sprawdzić czy ramka na pewno pasuje
  • naciągnąć na ramkę folię i przybić papiakami
  • włożyć NibyOkno w dziurę na okno
  • zaklinować
  • trzymać kciuki żeby nie wypadło
Tylko głębokie przekonanie, że robimy coś potrzebnego pozwala nam powtarzać te czynności już drugi weekend, a to i tak nie koniec









sobota, 8 października 2011

mamy Dachówki

no może mamy to za dużo powiedziane, mamy wybrane :) Ostatecznie zdecydowaliśmy się na dachówkę cementową brass. Jest podobna trwałością do ceramicznej ale za to jest tańsza, a lepiej mieć przyzwoitą cementową niż byle jaką ceramiczną. Ważne też było to, że zgodnie z projektem więźbę dachową mamy przygotowaną właśnie na taką dachówkę, więc kładzenie tańszej blachy było by oszczędnością pozorną..

wybraliśmy kolor kasztanowy - czyli numer 1 na obrazku niżej :) Misiak i tak twierdzi, że jest czerwona :))

Niestety na to aż dachówka znajdzie się tam gdzie powinna czyli na dachu będziemy musieli trochę poczekać. Trochę oznacza w tym przypadku ok. 1,5 miesiąca :( Wszystko dlatego, że zależy nam na konkretnej ekipie, która będzie ten dach układać. Dachlux, od którego kupujemy dachówkę współpracuje z rożnymi ekipami. Opinie o ekipach są różne, niektóre niepokojące, ale jedna z tych ekip jest bardzo polecana. Ponieważ są tacy zachwalani to są też do nich spore kolejki, ale chyba warto zaczekać, zresztą jak moglibyśmy nie zdecydować się na ekipę człowieka o ksywce Diablo ;> ?

Jedziemy też do firmy od okien w Grodzisku, którą polecał Pan Czarek. Co prawda okna mamy dopiero w następnej transzy, ale dobrze byłoby zorientować się ile ta przyjemność będzie nas kosztować.

niedziela, 2 października 2011

październikowe lato

mamy październik a temperatura nie spada poniżej 20 stopni. W sumie bardzo nam to odpowiada bo dzięki temu wpadają do nas Fałkowskie. Idziemy na wyprawę do wiejskiego sklepu po kiełbasę a później grillujemy na tarasie. Jak na wakacjach :) Fałkowskich widać 2 a tak naprawdę jest ich już 3 :) w kiełbasie to uwzględniliśmy :))

poza wizytami towarzyskimi zajmujemy się impregnowaniem słupów na ganku (ależ mamy ładne słupy) i rozsypywaniem ziemi z humusowej górki. Pokrycie dachu dalej nie wybrane, ale mamy już chyba jasność, że będzie to dachówka i mamy już kilka typów. W międzyczasie Pan Czarek dzwonił żeby dać nam namiary na dekarzy, ale ostatecznie doszliśmy do wniosku, że musimy wziąć dachówkę razem z robocizną ze względu na vat. Biorąc materiał "z montażem" obowiązuje 8% a nie 23% złodziejskiego podatku a przy wartości pokrycia dachu jest to różnica bardzo znacząca.

środa, 28 września 2011

Paskudny Kliencie Odejdź Byle Prędko

Elektrownia ma konkurencję! do krótkiej listy najbardziej wnerwiających instytucji budowlanych dołączył właśnie bank PKO (BP). Dziś byliśmy w najgłówniejszym oddziale w kraju żeby zlikwidować te dziwaczne książeczki i wypłacić kasę. Kto był ten wie, ale kto nie był powinien wiedzieć jak ta główna siedziba wygląda. Otóż jakby tak sobie wyobrazić pocztę główną sto lat temu i usunąć powozy z końmi to budynek od środka jest podobny. Wygląda jak dworzec kolejowy bez torów - wielka sala wyłożona jakimiś marmurami a dookoła lady a za ladami biurwy. A na środku... fontanna. A w tym wszystkim Szymon Majewski. Powiedzmy, że pracując tam gdzie pracuje do dziwnych widoków jeśli chodzi o miejsca pracy jestem przyzwyczajona ale do takiego sposobu obsługi zdecydowanie nie. W końcu w XXI wieku wchodząc do jednego z największych banków można było by się spodziewać, że obsługa klienta będzie jakoś zorganizowana. Można się jednak srodze rozczarować. Okienek jest klika, każde opisane ("przelewy", "wypłaty", "klienci indywidualni" itp) ale kolejka jest jedna. Każda kolejna osoba pyta się "kto ostatni?, aha, to ja będę za panem" coś jak u lekarza tyle, że u lekarza wiadomo czy czeka się do dentysty, urologa czy okulisty a tutaj wszyscy czekają w tej samej kolejce chociaż interesy mają różne. W międzyczasie podchodzi Pani (coś jakby hostessa informator) która pyta nas w jakiej sprawie przyszliśmy. Mówimy, że chodzi o książeczkę więc Pani proponuje, że sprawdzi czy mamy wszystkie dokumenty żebyśmy niepotrzebnie nie czekali. Oględziny przechodzimy pomyślnie. Po 1,5 (słownie: półtorej) godziny czekania w kolejce obok dziwnego chłopca, który gra na komórce przy dźwięku podkręconym na maksa i ludźmi którzy awanturują się czy byli "za panią w granatowej spódnicy", czy może "za panem w okularach" dochodzimy do okienka. A tam...wysoki urzędnik bankowy oświadcza, że .. nasz wypis z księgi wieczystej jest nieaktualny. No rzesz KM! Wszędzie są ważne 3 miesiące a u nich miesiąc. Na dodatek księgi są dostępne w sieci, więc przy odrobinie pomyślunku ze strony osoby układającej te bzdurne procedury, taka bankowa pani mogłaby sobie kilkoma kliknięciami zobaczyć co w tej księdze jest. Wściekli, głodni i źli wracamy do domu. Najbardziej wnerwia mnie to, że trzeba będzie tam wrócić.

niedziela, 25 września 2011

goście goście

Prace budowlane chwilowo ustały ale sezon towarzyski w pełni :) przyjeżdżają do nas Dziadki, Mamusia i Shafranek :) Shafralena niestety choruje :( A wizyta jest o tyle niezwykła, że cała ta wycieczka przybyła nowym samochodzikiem Mamusi. Samochodzik dostał ksywkę Pinky bo niby jest koloru magenta, ale zabawniej jest mówić że jest różowy :))

Dziadki już coraz rzadziej mówią, że to "tak daleko" a coraz częściej się uśmiechają. Dziś możemy już oprowadzać po całym domu i mówić co gdzie będzie.

Pinky and the Brain


- A tam Jacku co będzie?
- A marchewka, kartofelki..

Babcia jak zawsze niezawodna - tym razem ciasto śliwkowe :)


sobota, 24 września 2011

wielkie sprzątanie

Podczas budowy pojawia się wiele rzeczy: ściany, miejsce na okna i drzwi, tarasy, dach, ale pojawia się też dużo gruzu, palet i wszelkiego innego śmiecia. Przyszła pora w końcu ten bałaganik uprzątnąć więc zamawiamy kontener na śmieci i spędzamy upojny weekend na pakowaniu śmieci do tego właśnie kontenera  (7 m3) sprzątanie łazienki to przy tym wypoczynek.

Cały czas myślimy o tym co zrobić z dachem. Wiadomo, ze czymś trzeba go pokryć, tylko czym? i kim? Wiadomo, ze dachówka ceramiczna jest najtrwalsza i generalnie rzecz biorąc najlepsza (bo np mniej się nagrzewa) ale z drugiej strony jest najdroższa, bo i materiał i robocizna kosztuje więcej niż w przypadku blachy. Za blachą przemawia więc cena, ale z drugiej strony blacha rdzewieje i szybciej trzeba ją wymieniać. Jeździmy, oglądamy, robimy mądre miny. Trudny temat ten dach.

W międzyczasie próbujemy wydobyć pieniądze z książeczek mieszkaniowych. W czasach słusznie minionych nasi protoplaści (czyli przede wszystkim Babcia i Mama Misiaka) wyszli z założenia, ze człowiek powinien od urodzenia dbać o to żeby mieć gdzie mieszkać. W związku z czym założono nam te książeczki mieszkaniowe i nawet wpłacano pieniądze. Babcia chyba czuła, że ustrój się wali bo u mnie wpłaty szybko się skończyły, ale u Misiaka było ich trochę więcej. Okazuje się, że mimo zniknięcia PRLu pieniądze tak całkiem nie zniknęły i można się do nich dobrać (po spełnieniu szeregu warunków oczywiście). Ponieważ pierwszy warunek, czyli zaawansowanie budowli przynajmniej na 20% w stosunku do kosztorysu mamy spełniony, zabieramy się za papierologię.

poniedziałek, 12 września 2011

coś się kończy coś się zaczyna

No i stało się. Pan Czarek skończył pracę. Z jednej strony to wspaniale a z drugiej fatalnie. Wspaniale bo mamy zakończony największy etap budowania, wszystko jest pięknie i w ogóle. A fatalnie, bo do tej pory było wiadomo co się dzieje - Pan Czarek dzwoni i mówi co potrzebuje, buduje, my przyjeżdżam i robimy fiu fiu. Bardzo dobry schemat działania. A teraz? Co my biedne żuczki zrobimy? ehh...

Wieczorem spotykamy się na budowli z Panem Czarkiem i Kierownikiem Budowy. Kierownik ogląda wszystko dokładnie i szuka dziury w całym, bo widać, że aż go świerzbi żeby się do czegoś przyczepić :) znalazł jakiś mikroskopijny prześwit w dachu, ale to nic czym należałoby się przejmować. Zapraszamy na pożegnalny poczęstunek (upiekliśmy muffinki) i .. i już. zostaliśmy sami (oprócz nas są jeszcze komary, ale na nie nie można liczyć)

piątek, 9 września 2011

no i nie widać nieba

teraz to już mamy regularny dach. Mamy też wszystkie ścianki działowe. Właściwie to wszystko jest już gotowe - no przynajmniej jeśli mówimy o stanie surowym otwartym (SSO). Wygląda to tak:

no to już teraz wiadomo jak będzie wyglądał nasz dom :) z jednej strony super, ze już jesteśmy na tym etapie, a z drugiej strony dochodzimy do momentu kiedy przez dłuższy czas z zewnątrz nie wiele będzie się zmieniało i nie będzie już widać takich postępów. Na tym etapie niestety kończy się też nasza współpraca z Panem Czarkiem - szkoda, bo budowanie z nim to czysta przyjemność. Żartowaliśmy trochę, że może jeszcze coś zbudujemy, bo trochę działki nam zostało :) 

to jest ta nieszczęsna ściana w kuchni, którą trzeba było murować od nowa. Na ścianie widać gdzie była wcześniej. Fakt było trochę zamieszania, ale w życiu trzeba mieć jakieś priorytety, a lodówka jako symbol pierwotnych potrzeb jest jednym z nich :) 

salon - na białej ścianie kiedyś będzie ekran... a na początek będzie telewizor , którego trzeba będzie na  tej ścianie szukać z lupą ;)

na skośnej ściance będzie kominek

warunki do grillowania coraz lepsze :)

po schodkach na górę...a na górze

cała masa miejsca i w sumie 7 pomieszczeń, z czego  3 to sypialnie, 2 garderoby, jedna łazienka  i jeden .. pokój do rozrywek - jakieś zastosowanie się dla niego znajdzie :)


Na górze jest zaskakująco dużo przestrzeni. Kiedy weszliśmy tam po raz pierwszy po wybudowaniu nie mogliśmy uwierzyć, że tam jest tyle miejsca. Pokoje pomimo skosów i w sumie niewielkich rozmiarów wydają się przestronne, a póki co nie ma jeszcze okien dachowych (będą montowane później bo są w innej transzy)

niedziela, 4 września 2011

huston, mamy kłopocik

w niedzielę przyjeżdżamy na budowlę, żeby nacieszyć oczy. Cieszymy i cieszymy, ale w pewnym momencie widzimy, że coś jest nie tak. Generalnie nie mamy jeszcze koncepcji co gdzie będzie stało, ale kuchnie mamy rozplanowaną - w rogu ma stać lodówka*. Korzystając z okazji, że mamy już ściany chcemy zobaczyć czy na pewno się zmieści - w projekcie się mieściła. No a na żywo ni cholery. Mierzymy tą kuchnie na wszystkie sposoby i brakuje nam jakichś 20 cm szerokości...sprawa jest o tyle dziwna, że wymiary pozostałych pomieszczeń się zgadzają, wymiary budynku zewnętrznie też się zgadzają, a kuchni jest za mało. Z Panem Czarkiem ustalaliśmy, że ściany działowe robimy tak jak w projekcie więc nie bardzo rozumiemy co jest grane.
W końcu dzwonimy do Pana Czarka (a właściwie ja dzwonię bo jakoś tak to historycznie wyszło, że od sytuacji kryzysowych jestem ja). Pan Czarek początkowo jest mocno zaskoczony, ale po chwili dochodzimy  do źródła problemu. Otóż nie pomyśleliśmy o jednej rzeczy - do budowy użyliśmy prothermu a oryginalnie w projekcie był U220 (też pustak) no i cały problem wziął się stąd że protherm jest szerszy. W związku z tym wewnętrzne ściany nośne (klatka schodowa) mają inną grubość niż w projekcie. Pan Czarek budował kolejne ścianki działowe idąc właśnie od klatki schodowej i w kuchni skumulowała się ta różnica.
I co z tym fantem zrobić? początkowo Pan Czarek rzuca różne koncepcje (z ustawieniem lodówki w innym miejscu na czele ;>) ale ostatecznie decydujemy, że ściankę między kuchnią a spiżarnią trzeba będzie niestety zburzyć i wymurować na nowo. To samo trzeba będzie zrobić ze ścianą między spiżarnią a wiatrołapem, bo ostatecznie wolimy węższy wiatrołap niż spiżarnie do której nie da się wejść.
Pan Czarek może nie jest za szczęśliwy ("jeszcze nie zbudowaliśmy a już trzeba burzyć") ale plan działania mamy ustalony a chwilowy kryzys zażegnany.

* a skąd wiecie jaką będziecie mieli lodówkę? ano wiemy, bo musieliśmy ją kupić całkiem niedawno i będzie się z nami przeprowadzać. Co poniektórzy znają historię o lodówce, a dla tych co nie znają powiem tylko tyle: wyjeżdżając na wakacje warto zakręcić wodę i gaz, ale jeśli masz w lodówce jedzenie to prąd zostaw w spokoju.

sobota, 3 września 2011

witajcie, to ja wasz dach

a teraz na poważnie. Nie było nas ledwo tydzień a po powrocie wita nas całkiem nowa rzeczywistość. Pan Czarek swoim zwyczajem pracował w takim tempie jakby się sklonował tak z 10 razy. Mamy już ścianki kolankowe i więźbę dachową. Niesamowita sprawa, bo po raz pierwszy możemy zobaczyć jak będzie wyglądał nasz dach :)
Co więcej na dole mamy już ścianki działowe i teraz wiadomo jak będą wyglądały pokoje :)


a to jest nasz taras :)


teraz już widać kształt salonu. Teraz nie jest już taki wąski i długi, nawet Babci by się podobał :)

widok na korytarz, czy może raczej hol :) po prawej salon po lewej kuchnia, wiatrołap, klatka schodowa,  a na wprost łazienka

czwartek, 1 września 2011

gotowe ;)

wracamy po tygodniu, a tam:


nie, no oczywiście żartuję :)) to chatka, w której mieszkaliśmy w Bieszczadach. Prawda jest taka, że trochę  trudno nam  się skoncentrować na odpoczywaniu, bo myślimy, że omija nas cała masa budowlanych ciekawostek. Udało nam się namówić Zgredka, żeby od czasu do czasu zerknął co tam słychać - oglądamy MMSy które nam przesyła jak film sensacyjny :) 
na urlopie jest fajnie, ale z uwagi na moją niedyspozycję nie jesteśmy specjalnie aktywni. Dlatego po tygodniu bez żalu wracamy do bycia bobami budowniczymi :)

piątek, 26 sierpnia 2011

bęc

Współpraca z Panem Czarkiem układa się na tyle dobrze, ze zdecydowaliśmy, że możemy pozwolić sobie na małe wakacje (bo w końcu nam też się coś od życia należy). Dlatego jedziemy na tydzień w Bieszczady. Może nie jest to taki urlop jaki lubimy najbardziej, ale też fajnie.

I wszystko byłoby super gdyby nie to, że dziś jadąc do pracy (moturem, jak co dzień) miałam bliskie spotkanie z asfaltem.  A było to tak: po drodze do pracy przejeżdżam przez tunel pod rondem zesłańców syberyjskich mocno zakręcający w lewo. Nie jest to najlepszy zakręt na świecie - jest słabo wyprofilowany, a wjeżdżając z pełnego słońca do tunelu na początku słabo widać. Pech chciał, że w tunelu był rozlany olej. W pewnym momencie poczułam, że ucieka mi tylne koło i motocykl leci na lewą stronę. W następnej sekundzie ja byłam już na ziemi a Ernest (znaczy się motur) leciał bokiem po asfalcie krzesząc iskry podnóżkiem. Przejechałam brzuchem po ziemi kilka(naście) metrów i obróciło mnie tyłem do kierunku jazdy.   Kiedy "wróciły mi obrazki" podniosłam głowę a przed sobą zobaczyłam chłodnicę samochodu. Szybko się podniosłam (chociaż poczułam, że chyba nie wszystko jest ok) i podbiegłam do Ernesta, w którym w dalszym ciągu chodził silnik a on sam leżał tyłem do kierunku jazdy (na znak solidarności ze mną na pewno). Wyłączyłam silnik (ten manewr miałam przećwiczony na kursie), próbowałam go podnieść, ale marnie mi to szło. Na szczęście nie musiałam się z tym siłować bo natychmiast zatrzymało się 2 panów którzy przyszli mi z pomocą stawiając Ernesta na koła. Zapewniłam ich, że ze mną wszystko ok i pojechali. Stanęłam na poboczu, pozbierałam to co się połamało i zaczęłam oceniać straty. Wyglądało na to, że ze mną wszystko ok chociaż boli mnie lewy bark. Ernest się poobcierał, ale dzięki crashpadom jest ogólnie rzecz biorąc cały i zdolny do jazdy. Musiałam chwilę odczekać po pierwsze, żebym ja doszła do siebie, a po drugie, żeby w motocyklu wszystkie płyny wróciły na swoje miejsce i można go było odpalić. W czasie kiedy stałam na poboczu zatrzymywało się koło mnie kilku motocyklistów żeby zapytać czy wszystko ok, kierowcy samochodów też zwalniali i pytali czy mogą pomóc - na ludzi jednak można liczyć :)
Może nie zabrzmi to dobrze, ale pomijając fakt, że szorowanie brzuchem po asfalcie jest raczej niebezpieczne i można zostać przejechanym to w sumie było .. śmiesznie - uczucie trochę jak w aquaparku. Tak czy inaczej nie polecam - aquaparki są bezpieczniejsze.

Kiedy wiedziałam już, że ze mną wszystko ok zadzwoniłam najpierw do pracy, żeby powiedzieć, że się spóźnię (musiałam dotrzeć, żeby przed urlopem przekazać swoje rzeczy), później do Katarzynki, z którą też miałam się spotkać zawodowo. Do Misiaka nie dzwoniłam bo wiedziałam, że sam jedzie i mnie nie odbierze.
Zdecydowałam, że motura odstawie do domu a do pracy pojadę pociągiem. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jeśli czujesz, że możesz jechać to warto zacząć jechać jak najwcześniej. Z minuty na minutę czułam, że ręka coraz bardziej mnie boli a ruchy kierownicą stawały się coraz bardziej bolesne. Udało mi się szczęśliwie dotrzeć do domu. Zapakowałam się w pociąg i pojechałam do pracy. Zrobiłam to co musiałam, a później pojechałam do szpitala bo lewa ręka właściwie przestała reagować na polecenia, które wydawała jej głowa. W szpitalu (prywatnym) czekałam na ostrym dyżurze 2 godziny, ale na szczęście po prześwietleniu okazało się, że jestem cała tylko poobijana. Dostałam silne leki przeciwbólowe i temblak, z którym muszę się zaprzyjaźnić na najbliższy tydzień - to sobie pochodziłam po górach....

tak czy owak wiem, ze miałam dużo szczęścia i cieszę się, że jestem cała. Cokolwiek nade mną czuwała bardzo dziękuję :)
crashpady - polecam

straty szczęśliwie nieduże. We mnie również - teraz wiem, ze choćby było 40 stopni warto mieć na sobie kombinezon

czwartek, 25 sierpnia 2011

party's over

koniec balowania na dachu. Wrócił Pan Czarek i od razu naznosił na górę pustaków i zrobiło się ciasno. trochę szkoda, bo na stropie bardzo fajnie się siedziało, no ale ostatecznie skoro chcemy mieć poddasze to trzeba je zbudować :)

niedziela, 21 sierpnia 2011

dachowe przyjęcie

są ściany, jest dach - pora zapraszać gości. W odwiedziny przyjeżdżają Dziadki i Mamusia. Wszyscy uśmiechnięci od ucha do ucha, chociaż Babcia trochę mruczy pod nosem, że ten salon to taki wąski i w ogóle to ciemno :) fakt, że w środku cały czas są stemple więc przestrzeni za bardzo poczuć się nie da.
Korzystając z ładnej pogody przyjęcie przenosimy na dach. Niezawodna Babcia upiekła pyszne ciasto ze śliwką, którym się zajadamy - cudnie jest.

ten okropny ciemny i wąski salon :)