poniedziałek, 20 czerwca 2011
Spotykamy się na budowli z kierownikiem. Teraz już się nie dziwi, że do niego dzwoniłam, dziwi się za to jak można w ten sposób wylać fundamenty. Wtajemniczam go w plan działania - uważa, że ekipa nie będzie w stanie naprawić swoich błędów, ja też w to wątpię.
Przyjeżdża Pan Marek. Dosłownie i z przenośni nad budowlą zebrały się czarne chmury. Po minie Pana Marka łatwo można odgadnąć, że efekt prac swoich fachowców widzi pierwszy raz w życiu i raczej nie jest tym widokiem zachwycony. Następuje długi monolog z mojej strony, przerywany od czasu do czasu wstawkami kierownika budowy. Pan Marek z początku próbuje się bronić, ale szybko się poddaje. Z faktami które ma przed oczami ciężko jest dyskutować. Staram się mówić spokojnie i rzeczowo, mówię o błędach i kosztach ale też o zawiedzionym zaufaniu - bo przecież na samy początku pojechaliśmy do niego żeby powiedzieć o problemie, a on niestety go zbagatelizował. Na koniec przedstawiam naszą propozycję - albo naprawiają błędy na swój koszt, albo się żegnamy. Jeśli się żegnamy to nie ma podstaw do wypłacenia jakiegokolwiek wynagrodzenia, bo założony efekt nie został osiągnięty, a wręcz ponieśliśmy koszty których ponosić nie musieliśmy gdyby praca została prawidłowo zorganizowana.
Na szczęście na koniec Pan Marek pokazuje klasę (szkoda, ze dopiero teraz, ale lepszy rydz...) przyznaje, że nie będą w stanie naprawić błędów i godzi się na zakończenie współpracy na naszych warunkach. W gruncie rzeczy trochę go nam szkoda - najprawdopodobniej został wyrolowany przez kolegę, któremu zaufał. Niestety firmując budowę swoim nazwiskiem ponosi pełną odpowiedzialność za sukcesy i porażki.
No dobrze, jedną sprawę mamy załatwioną, ale w dalszym ciągu ktoś ten dom musi zbudować - na szwagra w tej kwestii raczej nie ma co liczyć ;) dlatego musimy znaleźć kolejną ekipę - tym razem kogoś z polecenia.
Kierownik podaje nam namiary na Pana Cezarego - wiele razy nadzorował jego budowy nigdy nie miał z nim problemów. Nasz potencjalny nowy budowniczy mieszka niedaleko więc nie czekając od razu dzwonimy i pytamy czy możemy się spotkać. Już na pierwszy rzut oka widać, że Pan Czarek to zupełnie inna klasa fachowca. W przeciwieństwie do naszych otłuszczonych specjalistów Pan Czarek wygląda na osobę, która w pracy pracuje. Krótko rozmawiamy i przedstawiamy sytuację, zostawiamy projekt żeby mógł się z nim na spokojnie zapoznać (jego propozycja) i umawiamy się na wizytę na budowli żeby mógł naocznie ocenić skalę zadania.
Może to dziwne, ale wywalenie ekipy sprawiło, ze w końcu jesteśmy spokojniejsi. Jesteśmy przekonani, że to była dobra decyzja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz