czwartek, 30 czerwca 2011

niech się mury pną do góry

Tempo pracy Pana Czarka jest niesamowite. Póki co jedyny kłopot jaki z nim mamy to to, że boimy się czy zdążymy zamówić mu materiały na czas. Strasznie się wścieka jak dostawy ze składu się opóźniają (choćby o pół godziny). Schemat wygląda tak, że pod koniec dnia dzwoni Pan Czarek i mówi co mu potrzeba na następne dni - np "paleta cementu jedynki, 5 baniek cemaplastu, 4 palety bloczków, folia". Szuka polega na szybkim notowaniu a później dokładnym przekazaniu tego przez telefon Pani Basi* ze składu budowlanego. Najgorzej jak zadają pytania doprecyzowujące bo wtedy się gubię, a robienie mądrych min słabo mi wychodzi.

Kiedy tak sobie stoimy i podziwiamy nasze piękne fundamenty na miejscu nieoczekiwanie zjawia się Pan Michał i jego wesoła kompania. Bez słowa podchodzą do baraku i zaczynają majstrować przy kłódce (kluczy nam nie oddali bo nie było kiedy). W końcu mówię mu, że może tam stać jeszcze długo bo zmieniliśmy kłódki. Był wyraźnie zaskoczony, widocznie wydawało mu się, że przyjedzie po cichu i weźmie co mu się podoba. Otworzyliśmy im i pokazaliśmy gdzie są ich rzeczy. Kiedy je zabierali usłuszeliśmy, że my to tylko umiemy ludzi w .uja robić, oszukaliśmy ich bo oni w błocie chodzili i kasy nie dostali i w ogóle źli ludzie jesteśmy. Trochę niepotrzebnie weszliśmy z nimi w dyskusje, ale zawsze człowiek jest mądrzejszy po fakcie.Usłyszeliśmy też jak oglądając fundamenty mówili "no, to tylko jedna byłą krzywa". Wychodzi na dodatek, ze jesteśmy przesadnie drobiazgowi i czepiamy się jednej krzywej ściany...  Pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie będą wpadać częściej.

*Pani Basia - postać niezwykle ciekawa. W końcu idąc do składu materiałów budowlanych mało kto spodziewałby się spotkać tam Panią w wieku ok. 70 - 80 lat :) Jest drobniutka, średniego wzrostu i w okularkach - przemiła. Skład prowadzi wspólnie z wnuczkiem.

na dzień dzisiejszy budowla wygląda tak:
niepojęte! to 4 dzień pracy Pana Czarka

ta kałuża z boku pokazuje, że niestety wody gruntowe są cały czas wysoko
no i proszę, jakoś się da murować z rozciągniętymi linkami. Panu Michałowi przeszkadzały bo trudno się chodziło. W końcu wybór między dokładnie a wygodnie faktycznie nie należy do łatwych. 

środa, 29 czerwca 2011

wychodzimy na prostą

w przenośni i dosłownie. Musimy się mocno pilnować żeby nie popaść w euforię, a łatwo nie jest.
Tradycyjnie po robocie wybieramy się na budowlę i w końcu są to miłe wizyty :) Dziś mamy już wylane nowe fundamenty - są śliczne, równiutkie i gładkie (nie powiem, że jak pupa niemowlaka, bo szczęśliwie nie miałam specjalnie okazji się takowej przyglądać) ale klocki domina można by układać bez obaw.Jutro zaczyna się murowanie ścian fundamentowych :)

wtorek, 28 czerwca 2011

nastała Era Pana Czarka

zaczęło się .... znowu. Tym razem jakby poważniej.
Urlopów już nie braliśmy, bo w końcu jest go ograniczona ilość. Mamy rozproszone centrum dowodzenia tj. ja u siebie w pracy, a Jacek u siebie. Spotkania mamy mniej więcej o różnych porach, więc jakoś damy radę.
Rano dzwoni Pan Czarek z informacją, że nie ma prądu! Jak to nie ma prądu? przecież ukraść się go nie da..    po chwili konsternacji okazało się, że w drugim gniazdku prąd jest, uff :)

Na początek przyjechały deski (bo 5m3 które zamówiliśmy dla partaczy - już wyszło). Na marginesie: Pan Marek zapewniał nas, że Pan Michał jest cieślą! No tak trzeba wysokich kwalifikacji żeby odwrotnie zbić szalunki...
Za raz po deskach przyjechał geodeta żeby na nowo wyznaczyć granice i osie. Plan na dziś to zbicie nowych szalunków i poprawienie zbrojeń tam gdzie to konieczne.

Pan Czarek w odróżnieniu od fachowców z bożej łaski ściśle określa swoje godziny pracy tj. zaczyna o 7 i pracuje do 17, w sobotę do 14. Później jedzie do domu i zajmuje się życiem. Bardzo mi się to podoba, bo mam ogromny szacunek do ludzi, którzy umieją sobie tak zorganizować robotę, żeby mieć czas na inne sprawy. Taka organizacja nie oznacza jednak, że nie będziemy się z nim widzieć. Jeśli jest coś co trzeba umówić spotykamy się wieczorem na chwilę na budowli albo u niego.

Wieczorem jedziemy na miejsce zdarzenia i od razu wiemy, że zmiana ekipy byłą BARDZO dobrą decyzją. Na miejscu porządek. Wszystko równiutko, oznaczone jak tylko się da. Sznurków oznaczających osie tyle, że wyglądają jak wiązki lasera w muzeum z amerykańskiego filmu.. pięknie jest :)


tak wygląda prawidłowo zrobiony szalunek - jak widać posiada rozpórki, które zapobiegają rozsadzeniu  go przez wlewany beton


ten dołek wykopany po lewej to miejsce, w którym powinien być komin wylany po  prawej

legendarne fundamenty pod ganek ta wąska prostokątna opaska  to obszar, w którym powinny się znaleźć  fundamenty, ale co tam, My mamy zbrojone miejsce postojowe pod lokomotywę

tu kolejny dołek wykopany obok fundamentów, kolejne miejsce , w którym widać niezobowiązujący związek  partaczy  i dokładności

ściana garażu - na bogato! a co

piątek, 24 czerwca 2011

mamy nowego murarza - oficjalnie

Dziś podpisaliśmy umowę z Panem Czarkiem. Nie było tak całkiem różowo, bo w odróżnieniu od poprzedników Pan Czarek faktycznie czytał pod czym ma się podpisać i nie wszystko mu się spodobało. Początkowo przez telefon był delikatnie wnerwiony i powiedział, że chyba za dużo od niego oczekujemy, ale szybko go udobruchałam i powiedziałam, że to tylko propozycja nad którą możemy dyskutować. Fakt jest taki, że umowa to wzór ściągnięty z sieci bez większych obróbek. Dlatego niektóre punkty
(jak np uprzątnięcie placu budowy i wywóz śmieci czy zabezpieczenie materiałów przed kradzieżą) nie do końca przystają do rzeczywistości naszej budowli.

Szczęśliwy finał jest taki, że podpisaliśmy umowę w wersji satysfakcjonującej obie strony. Mieliśmy iść dzisiaj do kina, ale żadne kino nie jest nam na chwilę obecną zapewnić tyle radości co nowa ekipa na budowie :)

czwartek, 23 czerwca 2011

Skoro mamy nową Ekipę to trzeba uprzątnąć pozostałości po poprzednikach. Panowie za bardzo się nie spakowali bo w sumie wyjeżdżając nie wiedzieli, że już nigdy nie wrócą. Proponowaliśmy kilka razy żeby Pan Marek przyjechał zabrać ich rzeczy (i sprzęt) z baraku, ale jakoś nigdy im nie pasowało.
W takim układzie postanowiliśmy, że to co zostawili spakujemy sami i zbierzemy w jednym miejscu, żeby nowym wykonawcom nie plątało się pod nogami (i też żeby nie było zarzutów, że coś zginęło). Przy okazji sprzątania chowamy trochę rzeczy osobistych, wywalamy zgniłe jedzenie, ale zaschnięte obrzydliwe talerze pakuje im do torby (am I evil? yes I am ;>) w końcu wyrzucić cudzych rzeczy nie mogę, a zmywać po nich nie zamierzam. Skoro panowie się wyprowadzili to taki sam los czeka Panią Patrycję - rozbudowaną w górnych partiach blondynę w formacie A4, której prawdopodobnie kłopoty z pęcherzem każą pozostawać w bardzo niewygodnej pozycji.
Przy okazji porządków odkrywamy powody zdumiewającej, jak na osoby pracujące fizycznie, budowy ciała naszych byłych wykonawców - tyle browaru ile oni wypili w 8 dni (bo w sumie tyle byli) my nie wypijemy pewnie przez najbliższe 5 lat.
Wymieniamy również kłódki - na wszelki wypadek, nie chcemy żeby w ramach zemsty lub złośliwości nowej ekipie zniknął jakiś sprzęt.

Pan Czarek co prawda nie będzie mieszkał na budowie, tylko jak normalny cywilizowany człowiek, u siebie w domu, ale ustaliliśmy, że skoro kontener i tak jest zapłacony za miesiąc z góry to przyda się na narzędzia.

środa, 22 czerwca 2011

Pan Czarek ocenia skalę zadania

Umówiliśmy się z Panem Czarkiem  na oglądanie budowli. W końcu zanim zdecyduje się na naprawianie po szkodnikach musi wiedzieć na co się porywa (i pewnie jak to wycenić).
Na miejscu Pan Czarek przeciera oczy ze zdumienia, wygląda na zniesmaczonego i w pewien sposób zażenowanego, że coś takiego w ogóle może być miejsce. Kolejne szczegóły przyjmuje z coraz większym zdumieniem. Opowiadamy, mu trochę o pracy poprzedniej ekipy, również o tym, że Pan Michał miał do nas pretensje, że przez 2 tygodnie chodził po kolana w błocie (a że w klapkach to już jego sprawa), na to Pan Czarek mówi krótko "To zły zawód wybrał" - dokładnie tak samo my to wtedy skwitowaliśmy :))
Nasz nowy potencjalny budowniczy chodzi po "fundamentach" co chwilę zerkając w projekt, łapie się za głowę i mruczy coś pod nosem. Następnie bierze miarkę i zaczyna mierzyć odległości, grubości ław itp. Widać, że coś mu wyraźnie nie pasuje bo cały czas patrzy w projekt i mierzy to samo po kilka razy.
Pomiar zakończył się ekspertyzą: odległości między ławami nijak się mają do tego co mówi projekt, słupy (m.in. pod kominy) są nie tam gdzie być powinny, a nasza piękna skośna ściana pod kominek zaczyna się i kończy w nieodpowiednim miejscu. Opinia Pana Czarka na temat jakości wykonania nie pozostawia złudzeń na temat fachowości poprzedników.

Po ekspertyzie Pan Czarek od razu przechodzi do proponowanych rozwiązań. Nareszcie ktoś kto mówi co można zrobić i jak najlepiej to zrobić, a nie bezradnie rozkłada ręce i czeka na dyspozycje. Pan Czarek mówi, że na istniejących fundamentach będzie trzeba zrobić nowe szalunki (tym razem na prawidłowe szerokości ław) i na nowo wylać, kominy przezbroić, w garażu dołożyć słupy, których tamci w ogóle nie uwzględnili.
Pytamy czy znów będzie potrzebny geodeta. Patałachy tak pozaznaczali osie budynku, że teraz już za nic nie wiadomo gdzie właściwie mają być. Pan Czarek początkowo mówi że nie chce narażać nas na dodatkowe koszty, ale po chwili dochodzimy do wniosku, że bezpieczniej będzie wykonać pomiary na nowo. W końcu 600 zł jakoś przebolejemy, a jak przy odbiorze okaże się, że dom stoi w złym miejscu to dopiero zaczną się problemy.

Pan Czarek sprawdził też czy bloczki fundamentowe, które kupiliśmy są w porządku. Sprawdzenie wyglądało dosyć zaskakująco. Pan Czarek wziął jeden bloczek i z impetem rzucił go na drugi. Wziął w ręce połamany bloczek, przyjrzał mu się i orzekł "nada się" :)

Dochodzimy do kwestii "ile nas będzie ta przyjemność kosztować". Okazuje się, że cena Pana Czarka tylko odrobinę różni się od tego co zaproponowali fachowcy z bożej łaski. W takim układzie potwierdzamy, ze jesteśmy zainteresowani i umawiamy się na podpisanie umowy. Pan Czarek będzie mógł zacząć po Bożym Ciele czyli już za tydzień :)

W domu dokonujemy odkrycia, które sprawia, że długo i kreatywnie klniemy. Otóż w momencie kiedy szukaliśmy ekipy przez szukajfachowca.pl zgłaszali się różni ludzie, m.in. ... Pan Czarek. Dziś ciężko dokładnie powiedzieć dlaczego wtedy się z nim nie spotkaliśmy... jedno jest pewne - żałujemy, oj żałujemy...

poniedziałek, 20 czerwca 2011

rozstania nadszedł czas

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Spotykamy się na budowli z kierownikiem. Teraz już się nie dziwi, że do niego dzwoniłam, dziwi się za to jak można w ten sposób wylać fundamenty. Wtajemniczam go w plan działania - uważa, że ekipa nie będzie w stanie naprawić swoich błędów, ja też w to wątpię.

Przyjeżdża Pan Marek. Dosłownie i z przenośni nad budowlą zebrały się czarne chmury. Po minie Pana Marka łatwo można odgadnąć, że efekt prac swoich fachowców widzi pierwszy raz w życiu i raczej nie jest tym widokiem zachwycony. Następuje długi monolog z mojej strony, przerywany od czasu do czasu wstawkami kierownika budowy. Pan Marek z początku próbuje się bronić, ale szybko się poddaje. Z faktami które ma przed oczami ciężko jest dyskutować. Staram się mówić spokojnie i rzeczowo, mówię o błędach i kosztach ale też o zawiedzionym zaufaniu - bo przecież na samy początku pojechaliśmy do niego żeby powiedzieć o problemie, a on niestety go zbagatelizował. Na koniec przedstawiam naszą propozycję - albo naprawiają błędy na swój koszt, albo się żegnamy. Jeśli się żegnamy to nie ma podstaw do wypłacenia jakiegokolwiek wynagrodzenia, bo założony efekt nie został osiągnięty, a wręcz ponieśliśmy koszty których ponosić nie musieliśmy gdyby praca została prawidłowo zorganizowana.

Na szczęście na koniec Pan Marek pokazuje klasę (szkoda, ze dopiero teraz, ale lepszy rydz...) przyznaje, że nie będą w stanie naprawić błędów i godzi się na zakończenie współpracy na naszych warunkach. W gruncie rzeczy trochę go nam szkoda - najprawdopodobniej został wyrolowany przez kolegę, któremu zaufał. Niestety firmując budowę swoim nazwiskiem ponosi pełną odpowiedzialność za sukcesy i porażki.

No dobrze, jedną sprawę mamy załatwioną, ale w dalszym ciągu ktoś ten dom musi zbudować - na szwagra w tej kwestii raczej nie ma co liczyć ;) dlatego musimy znaleźć kolejną ekipę - tym razem kogoś z polecenia.
Kierownik podaje nam namiary na Pana Cezarego - wiele razy nadzorował jego budowy  nigdy nie miał z nim problemów. Nasz potencjalny nowy budowniczy mieszka niedaleko więc nie czekając od razu dzwonimy i pytamy czy możemy się spotkać. Już na pierwszy rzut oka widać, że Pan Czarek to zupełnie inna klasa fachowca. W przeciwieństwie do naszych otłuszczonych specjalistów Pan Czarek wygląda na osobę, która w pracy pracuje. Krótko rozmawiamy i przedstawiamy sytuację, zostawiamy projekt żeby mógł się z nim na spokojnie zapoznać (jego propozycja) i umawiamy się na wizytę na budowli żeby mógł naocznie ocenić skalę zadania.

Może to dziwne, ale wywalenie ekipy sprawiło, ze w końcu jesteśmy spokojniejsi. Jesteśmy przekonani, że to była dobra decyzja.

czas decyzji

W weekend Misiak jedzie z braciszkami do Lublina trochę się pobawić na torze - dobrze przynajmniej trochę odpocznie.




Po niezliczonych rozmowach ze Zgredkiem i podsumowaniu błędów popełnionych przez ekipę (żeby wymienić tylko kilka: źle przygotowane szalunki, nie zachowanie wymaganych kątów i szerokości ław, wylanie pancernego ganku, nie wyrównanie betonu, ucieczka z miejsca zdarzenia) dochodzimy do wniosku, że na dłuższą metę ta współpraca nie ma sensu - pożytku z tego nie ma żadnego, koszty zmarnowanych materiałów ogromne, nerwy zdecydowanie zbyt duże. Jeśli nie będą w stanie naprawić szkód na swój koszt (co jest zresztą zapisane w umowie) to musimy się rozstać.

Informuje kierownika budowy o sytuacji i proszę żeby przyjechał w poniedziałek wieczorem na spotkanie z ekipą. Bądź co bądź reprezentuje nadzór na tej budowie i to on powinien powiedzieć im o popełnionych zaniedbaniach. Na początku strasznie kręci nosem, że to zupełnie nie spotykane żeby kierownik tyle razy przyjeżdżał do fundamentów, a w ogóle to poniedziałek mu nie pasuje. Na szczęście w końcu się zgadza.

Pozostaje uzbroić się w argumenty i przygotować do rozmowy z Panem Markiem. Nie stać nas na kolejne błędy.

piątek, 17 czerwca 2011

Ławy fundamentowe - a miało być tak pięknie

Efekty pracy twórczej naszej ekipy możemy ocenić dopiero w piątek wieczorem. Jedziemy na miejsce pełni optymizmu, teraz ma być już tylko łatwiej.

Zanim wyjechaliśmy z domu dzwoni do nas Pan Michał - okazuje się, ze chciałby żeby mu zapłacić. Zgodnie z umową płacimy z góry ustaloną kwotę po zakończeniu konkretnego etapu (w tym przypadku końcem etapu jest wylanie poziomu zero, do którego jeszcze daleka droga). Mówię mu, że w kwestii rozliczeń będę rozmawiać wyłącznie z jego szefem, bo to z nim podpisywaliśmy umowę. Za chwilę dzwoni Pan Marek w tej samej sprawie. Jasno mówię, że nie taka byłą umowa, owszem możemy wziąć pod uwagę to, że prace się przedłużyły i ewentualnie możemy rozmawiać o jakiejś części wynagrodzenia ale dopiero kiedy zobaczymy wylane ławy. Cała ta sytuacja bardzo nam się nie podoba.

Niestety na miejscu okazuje się, że nie ma się z czego cieszyć. Fundamenty co prawda są wylane, ale na moje niewprawne oko nie tak to powinno wyglądać. Coś co powinno przypominać równy mur wygląda raczej jak ciasto przed wstawieniem do piekarnika. Dzwonie do Zgredka.
Zgredek i Inspektor Królik przybywają z fachowym okiem i merdającym ogonem. Zgredek ma też torebkę sprzętu żeby sprawdzić czy fundament trzyma poziom. Niestety moje obawy się potwierdzają - nie tak powinny wyglądać fundamenty po wylaniu. Beton powinien być zatarty a tu widać że nic takiego nie miało miejsca, co więcej różnice poziomów widoczne gołym okiem przy mierzeniu poziomicą laserową okazują się gigantyczne. Zgredek (inżynier budownictwa z dłuuuugo letnim stażem) orzeka, że takiego partactwa jeszcze nie widział.

Oto jak wyglądają źle wylane fundamenty




to, o zgrozo, jest najbardziej prosta część fundamentu

ta ława powinna mieć 60 cm, ma prawie 2 raz tyle - 1m3 betonu to około  230 zł


deska rozpórkowa - zatopiona w betonie.. .. na pamiątkę?


ten duży prostokąt to fundamenty pod ganek - tak, ganek - będą się na nim opierały 4 drewniane słupy podtrzymujące daszek. 

różnica poziomów, o której pisałam. Tu w bliskiej odległości, różnica na długości ławy wynosiła do 20 cm. 



Wszyscy jesteśmy wściekli. Dzwonie do Pana Marka (na tym etapie nie ma już sensu rozmawiać z Panem Michałem). Pytam się Pana Marka czy widział robotę swojej ekipy - twierdzi, że tak i że wszystko jest w porządku. Dobitnie tłumacze mu, że jestem innego zdania. Słuchawkę przejmuje Zgredek - przy tym co on ma do powiedzenia, ja byłam nadzwyczaj uprzejma. Używając słów powszechnie uznanych za "budowlane" (co zdarza mu się niezmiernie rzadko) informuje Pana Marka jak ocenia jego kompetencje w zakresie budownictwa.

czwartek, 16 czerwca 2011

wylewanie fundamentów

czwartek 16 czerwca 2011

wpatruje się w telefon i czekam na każdą informację z pola bitwy tj. budowy. Kierownik przyjechał, zachwycony nie jest, ale uznał, że zbrojenie jest przyzwoite i można wlewać beton.
Misiak zamówił pompę do betonu, żeby łatwiej było dostarczyć materiał w każdy zakamarek budowli. To co powinno się wydarzyć 10 dni temu w końcu dochodzi do skutku.

Misiak melduje wykonanie zadania. Panowie wyrównują beton i pośpiesznie zbierają się do domu - teraz beton ma dojrzewać więc nie będzie z nich żadnego pożytku (.. tia, do tej pory ich fachowe podejście było nie ocenione).








poniedziałek, 13 czerwca 2011

powrót w chwale? eee... nie bardzo

Ekipa łaskawie wróciła. Nawet nie próbuje ukrywać co myślę o zachowaniu z zeszłego tygodnia - jakiekolwiek zaufanie już się skończyło, teraz przechodzimy w system kontroli na każdym kroku. Pan Michał próbował tłumaczyć że musiał wrócić do domu wcześniej żeby.. zarejestrować się jako bezrobotny! Mam nadzieję, ze się udało bo przy takim podejściu może mu to być bardzo potrzebne.

Kolejne dni upływają pod znakiem poprawiania szalunków. Pan Michał niestety nie może zrozumieć dlaczego każemy mu rozciągać sznurki nad wykopem i czemu tak bardzo czepiamy się odpowiednich szerokości, nasze przywiązanie do kątów prostych jest też zupełnie niezrozumiałe. Niestety nasza definicja dokładności albo przynajmniej przyzwoitości nie ma punktów styku z jego definicjami więc jeśli nie pokażemy palcem że coś jest nie tak to sam tego nie poprawi. W środę sytuacja zaczyna wyglądać .. no na pewno nie dobrze, ale w miarę rozsądnie. Szalunki w większości są a błota jest coraz mniej. Żeby osuszyć i ustabilizować wykop na dno został wysypany piasek, a dopiero na niego suchy beton. Po kilku bardzo trudnych dniach nareszcie możemy przejść do wylewania fundamentów. Niestety nie będę mogła być na miejscu - do późnych godzin wieczornych muszę być w pracy. Na szczęście Misiak będzie czuwał na straży.




to zdjęcie chyba najlepiej pokazuje jak panowie rozumieli  linię prostą



sobota, 11 czerwca 2011

czwartek, 9 czerwca 2011

the great escape

czwartek 9 czerwca 2011

Wieczorem przyjeżdżamy na budowlę a tam.. cisza. Pewnie pojechali coś zjeść bo wszystko pozamykane, po chwili dzwonimy do Pana Michała, żeby zorientować się kiedy może być - niestety nie odbiera telefonu. Dzwonię do Pana Marka
- dzień dobry, czy jest może u Pana Pan Michał, nie mogę się do niego dodzwonić?
- a to on nic Państwu nie powiedział?
- nie powiedział czego?
- no bo oni już dziś pojechali do domu na weekend

Ręce opadają. Wykop się wali a on nic nie mówiąc zawija się do domu. Zdaje się, ze nie tylko nas robią w .uja, Pan Marek też wydawał się dosyć zaskoczony, że nic nie wiemy. Tym razem konkretnie nas wnerwili. Po kilkudziesięciu minutach zadzwonił do mnie Pan Michał i zaczął opowiadać jakąś historię o utopionym telefonie i to niby dlatego nie odbierał. W mocnych słowach mówię mu co myślę o takim zachowaniu i jasno daje do zrozumienia że dalszej współpracy w ten sposób sobie nie wyobrażam.

Skoro budowlę na ten tydzień mamy już z głowy to czas zająć się wydarzeniem sezonu, a może raczej należałoby powiedzieć Ślubem Stulecia - już w sobotę mój malutki braciszek i moja bratowa_to_be biorą ślub :) szkoda, że zamiast zajmować się dobieraniem dodatków do sukienki cały czas myślę o dziurze w ziemi, która powinna już być fundamentem naszego domu...

środa, 8 czerwca 2011

jakoś to będzie

po dwudniowym pobycie na budowie wszyscy w pracy pytają się gdzie się tak pięknie opaliłam (zawsze to jakiś plus tej historii). Po robocie jedziemy na miejsce ocenić sytuację. Przed Panami sporo roboty, mam wrażenie, że nie specjalnie się śpieszą ze stawianiem szalunków. Pompa do brudnej wody, którą kupiliśmy żeby było im łatwiej też nie jest przesadnie eksploatowana.
Robimy obchód - szalunków dalej jest za mało, ale jakieś postępy są. Wydaje się że jest lepiej, Pan Michał ma dokończyć szalunki, umawiamy się że jutro zobaczymy czy wszystko przygotowana i w piątek wylewamy beton - oby wyjść z ziemi...

wtorek, 7 czerwca 2011

zacznijmy jeszcze raz

7 czerwca 2011
kopania fundamentów ciąg dalszy.. miało być lepiej a jest chyba gorzej. To co zostało wczoraj wykopane się poobrywało a wody jest coraz więcej. Jakieś "szalunki" się pojawiły ale raczej na zasadzie 3 desek na krzyż żeby się nie zawaliło. Koparka wybiera co może. Wykop pod ganek zawalił się w całości więc wybieramy cały  prostokąt. Wszechogarniające błoto zaczyna Panom dokuczać - zastanawiam się kto jest bardziej załamany ja, czy oni.
Przyjeżdża kierownik - teraz jest zaskoczony i załamany. Mówi, że czegoś takiego to on jeszcze nie widział i kto do tego dopuścił - a mówiłam mu, że nie jest dobrze. Pokrzyczał na ekipę, powiedział że byle jak robią ale nic konstruktywnego dla nas się nie wydarzyło.

Na miejscu pojawia się nieoceniony Zgredek (zwany również Tatusiem) - minę ma nie tęgą. Inspektor Królik skacze radośnie ale to dla tego że nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji - dla niej błoto oznacza głównie brudne łapy i konieczność jechania do domu na kocu :) Zgredek po wielu kosztownych koncepcjach dotyczących drenów opasających perspektywiczny budynek orzeka że nie ma innej rady jak szalowanie, robienie nieco szerszych ław, wybranie błota, nasypanie na spód suchego betonu, włożenie zbrojenia i zalanie. Ekipa została poinstruowana i tak właśnie mają robić.

Niestety mamy wrażenie, że problem przerasta Pana Michała. W końcu to chyba nie ja powinnam pocieszać wykonawcę, że jakoś to będzie.. Jedziemy do Pana Marka (czyli jego szefa) na budowę kilka kilometrów obok.
U Pana Marka na budowie wszystko elegancko, też zaczynał wczoraj a fundamenty już wylane, wszystko czyściutko i równiutko. Mówimy o naszych obawach, zaznaczamy, że Pan Michał zdaje się nie panować nad sytuacją. W zamian dowiadujemy się, że Pan Michał miał jakieś zastrzeżenia co do sposobu wytyczenia budynku przez geodetę (że niby za mało punktów naniósł czy coś tego typu). Geodeta był na miejscu - trzeba było zgłaszać potrzeby jak był a teraz to już herbata po obiedzie (podobno to powiedzenie w niektórych przypadkach zawiera musztardę zamiast herbaty, ale ja byłam wychowana w kulturze herbaty do obiadu :P ). Na koniec rozmowy prosimy Pana Marka żeby chociaż raz dziennie wpadł do nas na budowlę i wydawał dyspozycje, bo Panowie sami nie bardzo wiedzą co mają robić, a nasz urlop budowlany właśnie się skończył. Zakładamy, że skoro prosimy, a na budowie są wyraźne problemy to nas posłucha. Głodni zmęczeni i załamani jedziemy do domu.