W sumie fajnie tak sobie żyć na środku pola, ale na dłuższą metę to chyba jednak przydało by się ogrodzenie. Może to staromodne, ale wydaje mi się, że to jednak jest jakaś granica (przynajmniej) psychologiczna i jak już się postawi takie ogrodzenie to wiadomo, że teren jest czyjś i nie można od tak sobie wejść żeby zobaczyć czy trawa nie jest czasem bardziej zielona.
Żeby zrobić ogrodzenie trzeba zrobić dwie rzeczy: po pierwsze trzeba wiedzieć gdzie nasze włości się zaczynają i kończą, a po drugie trzeba za to wszystko zapłacić. O ile z pierwszą rzeczą sprawa jest prosta - trzeba się umówić z geodetą i niech znakuje to w drugim przypadku jest trochę bardziej złożona sprawa. Póki co znamy tylko jednych bezpośrednich sąsiadów, tych po bokach nigdy w życiu nie widzieliśmy. Wiemy co prawda jak się nazywają bo kiedyś zrobiłam małe dochodzenie, ale na tym koniec.
Skoro ich nie widzieliśmy to się nie budują a skoro się nie budują to pytanie czy będą mieli interes w robieniu ogrodzenia. Nie wygląda to dobrze, ale w grę wchodzą konkretne pieniądze więc trzeba spróbować - to oczywiście będzie moje zadanie (nie żebym była tym specjalnie zaskoczona). Dzwonie więc do człowieka, który sprzedał nam działkę i proszę żeby przekazał mi namiary do sąsiadów. Numery zdobyte - na pierwszy ogień idzie sąsiad po lewej. Dzwonie, wyjaśniam kto ja jestem jaka jest sytuacja i o co mi chodzi, człowiek nie bardzo może rozmawiać, ale obiecał że się zastanowi i oddzwoni. Drugi telefon jest do sąsiadki po prawej (interesy z babami jakoś zawsze wydają mi się trudniejsze). Sytuacja jest podobna, musi pogadać z mężem i oddzwoni.
Nie mam najlepszych przeczuć, ale przynajmniej spróbowałam. Zobaczymy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz