poniedziałek, 30 lipca 2012

jeśli coś jest dobre, to tego nie zmieniaj

Tym razem w weekend nie było żadnych czynności budowlanych ponieważ pojechaliśmy na wesele przedstawiciela licznej rodziny Misiaka. To jedna z tych sytuacji kiedy ja nie znam nikogo, wliczając w to młodą parę a Misiak zastanawia się jak kto ma na imię i jaki jest stopień pokrewieństwa.

Dziś mam urlop budowlany w związku z szambem. Jadę na miejsce skoro świt. Szmbiarze i hydraulik już są i czekają .. na koparkowego oczywiście. W końcu jaśnie pan się zjawia. Na początek opowiada mi pełną dramatycznych zwrotów akcji opowieść o tym jak to wczoraj wracał motocyklem z Mrągowa podczas ostrej burzy. Faktycznie na mazurach było w ten weekend bardzo niewesoło. Na jeziorach był biały szkwał, który powywracał łódki i potopili się ludzie. Na koncercie w Mrągowie zawaliła się scena.
Opowieść dramatyczna i ciekawa zarazem, ale nie po to się utaj zebraliśmy tego pięknego ranka.

 Póki co nowy koparkowy nie robi na mnie najlepszego wrażenia - mówiąc delikatnie nie wygląda na osobę przesadnie przywiązującą uwagę do szczegółów. W momencie kiedy bierze się do pracy, uświadamiam sobie, że moje myślenie stereotypami "wszyscy motocykliści są fajni" jest koszmarnie błędne.
Dziura pod szambo w niczym nie przypomina prostokąta, a już na  pewno nie jest w tym miejscu gdzie miała być. Po wpuszczeniu do środka zbiornika przypominam, że ma jeszcze wykopać rów pod rurę do ogrodzenia*, na którą wcześniej z Misiakiem się umawiali. Umawiali się też, że koparkowy zajmie się wywiezieniem gliny z wykopu. Okazuje się, że samochód, który miał tą ziemię wywieść ma jakąś awarię i on musi pojechać to naprawić i dopiero wtedy wróci, najpierw zabrać ziemię, później zakopać ten ...bałaganik.

Nie mam czasu na niego czekać bo muszę załatwić jeszcze kilka spraw. Umówiłam się, że po poudniu przyjadę się z nim rozliczyć.
ziemia jak widać dalej jest byle jaka, ale przynajmniej jest sucho 



Misiak umówił się, że koparkowy ma też rozrzucić część humusu

a to już po zakopaniu... nasz poprzedni koparkowy przy tym to wirtuoz koparki
Jadę do specjalistów od gazu po odbiór papierów z podłączenia. Z nimi muszę jechać do gazowni, żeby przybili mi odpowiednie pieczątki i łaskawie zechcieli podłączyć nam gazomierz. Dziwna instytucja, która dba żeby człowiek nie zasiedział się załatwiając swoje sprawy i gania go po schodach od jednego pokoju do drugiego. Ale chyba jest sukces.

Później jadę do starostwa zgłosić że chcemy mieć ogrodzenie od ulicy. Trzeba to zgłosić i czekać 30 dni na brak sprzeciwu zanim zacznie się działać. Na miejscu muszę narysować jak ogrodzenie ma wyglądać.. a bo ja wiem. Coś tam narysowałam, ale mistrzem szkicu nie jestem. Niestety okazało, się że mój rysunek nie zrobi kariery w urzędzie bo żeby złożyć to zgłoszenie potrzebny jest podpis mój i Misiaka... grrr.

Muszę wracać zapłacić koparkowemu, jadę do niego bo już późno. Byliśmy umówieni na konkretną kwotę, a on mówi żeby dorzuciła stówkę za przekopanie tego rowka do ogrodzenia. No rzesz ..! nie dość, że fleja to jeszcze krętacz. Sytuacja beznadziejna, bo jestem na jego terenie, w okół kręcą się jakieś podejrzane typy, więc nawet nie bardzo jest jak się stawiać. Wściekła jestem jak osa, ale płacę. Pierwszy i ostatni raz korzystaliśmy z tego Pana!

Jestem zła i padam na pyszczek, ale to nie koniec dnia. Skoro mamy już to szambo to trzeba jak najszybciej wstawić kibel i pozbyć się tojki. Jedziemy kupować kibel - nigdy nie podejrzewałam, że kupienie kibla może cieszyć, ale perspektywa sikania w zamkniętym pomieszczeniu jest niesamowicie pociągająca :)))

*rura do ogrodzenia - chodzi o rurę która zaczyna się w szambie, idzie pod ziemią i kończy się zaworem w ogrodzeniu. Po co? ano po to, żeby szambiarka nie musiała wjeżdżać na nasz piękny perspektywiczny podjazd, tylko mogła zatrzymać się na ulicy, podpiąć do tego zaworu i zasysać co ma do zassania. Najpiękniejsze jest to, ze dzięki temu całą ta operacja może się odbywać podczas naszej nieobecności.

wtorek, 24 lipca 2012

pora pomyśleć o szambie

Poza pracami czysto budowlanymi w dalszym ciągu trzeba prowadzić prace koncepcyjno organizacyjne.
Nadszedł najwyższy czas, żeby zająć się niewdzięcznym tematem nieczystości płynnych. Niestety postęp technologiczny w postaci kanalizacji jeszcze do nas nie dotarł, więc jesteśmy zmuszeni nabyć szambo. Nie jest to nic, z czego nabycia można by się jakoś specjalnie cieszyć i nie przysparza tyle radości co kupienie np. nowych butków, ale mimo wszystko mieści się w kategorii "must have".

Zainstalowanie tego cuda wymaga wykopania dziury w ziemi, a ponieważ wiemy jaką mamy ziemię, to uznaliśmy, że trzeba to zrobić póki jest ciepło i w miarę sucho. Co prawda mamy znanego koparkowego, ale ludzie od szamba współpracują z jakimś innym i Misiak twierdzi, że w takim razie niech będzie ten ich. Nie wiem jakie to ma znaczenie, w końcu dziura to dziura, a płacić i tak trzeba osobno, no ale niech mu będzie.
Nowy koparkowy chce się wcześniej spotkać żeby zobaczyć jaka jest ziemia i gdzie ma kopać. Umawiamy się na 17, więc musimy jechać na budowlę od razu po pracy. No to jedziemy. Ernest pierwszy raz w życiu podróżuje autostradą :) Przyjeżdżamy na miejsce a koparkowego nie ma .. i nie ma .. i nie ma. Przez telefon mówi, że gdzieś się zakopał i przyjedzie, ale się spóźni. Czekamy do 19.. w końcu dzwoni i mówi, że nie da rady... zapowiada się bosko.

przynajmniej motury się przejechały
W ostatnim czasie zapadła jeszcze jedna decyzja. Otóż zdecydowaliśmy się na podłogę w salonie. Jest to póki co jedyna rzecz związana z urządzeniem wnętrza, którą wybraliśmy. Na podłodze w salonie będzie bambus karmelowy :) obwąchiwaliśmy go jeszcze w kwietniu, ale zdecydowaliśmy się dopiero teraz - jest śliczny i będzie pasował do okien :)

niedziela, 22 lipca 2012

pierwsza noc w nowym miejscu

W sobotę rano, jak nakazuje obyczaj, jedziemy na budowlę. W dalszym ciągu robimy kotłownię. Demonami prędkości może nie jesteśmy, ale po pierwsze robimy to po raz pierwszy (ale może nie ostatni) a po drugie z doskoku, więc trochę jesteśmy usprawiedliwieni. Udało nam się dokończyć ścianę i zrobić cokoły, najwięcej czasu zajmuje cięcie płytek. Cięcie jest możliwe oczywiście wyłącznie dzięki cudownej maszynie od Zgredka. W ogóle gdyby nie Zgredkowe narzędzia to nic byśmy nie zrobili. Kiedyś nie mogłam zrozumieć po co człowiekowi te wszystkie wiertarki i śrubki i kołki i piły i cała reszta tego śmiecia. Przecież zamiast tego można byłoby kupić np. uroczą lampkę albo mięciutki sweterek. Okazuję się, że jednak to rozbudowywanie zaplecza technicznego ma całkiem duży sens.


W czasie kiedy my pracujemy w środku, na zewnątrz powstaje nasze ogrodzenie. Ale to nie wszystko co się dzieje na zewnątrz - mamy kolejnych sąsiadów. Dziś na działce Państwa Królików (nie mylić z Inspektorem Królikiem, który należy do rodziny) pojawiły się płotki, które zwiastują, że lada moment zaczną kopać fundamenty. Trochę się zagęszcza, ale z drugiej strony tu na całej ulicy mieszka mniej ludzi niż u nas na piętrze :)


sadząc po samych płotkach dom Królików będzie przepastny, ale z drugiej strony z tego co pamiętam chcieli robić parterowy. Bardzo jestem ciekawa co to będzie, bo w sumie to będzie nasz główny widok z kuchni :)

Po ciężkiej pracy wieczorem wybieramy się do Dagniaczy na ognisko, jak zwykle przemiłe. A w nocy .. zamiast wracać z powrotem do mieszkania jedziemy .. do domu :) Skoro sypialnia ma już podłogę, ściany i dach to znaczy, ze do spania się nadaje :) uzbrojeni w dmuchany materacyk i śpiwór spędzamy pierwszą noc  w nowym domu :) ni cholery nie pamiętam co mi się śniło, za to wiem, że spało się doskonale :)


Rano Dagniacze przyjeżdżają na śniadanie. I to ze śniadaniem :) to jest dopiero nowa jakość :)) Malwinie najbardziej podobała się drabina, która leżała na ziemi. Okazuje się, ze jak człowiek dorasta to zapomina, że nadeptywanie na deski leżące na ziemi może być źródłem wielkiej radości.



wtorek, 17 lipca 2012

ogrodzenie czas zacząć

Zaczyna"my" robić ogrodzenie. Ściślej mówiąc będzie to robił Pan Czarek, a właściwie Pan Darek, którego znalazł Pan Czarek. Trochę to pokrętne ale ważne, że się dzieje. Na razie plan zakłada ogrodzenie po bokach i z tyłu, ponieważ:
a) okazuje się że budowę ogrodzenia od ulicy należy zgłosić w starostwie
b) nie wiemy jeszcze dokładnie jak to ogrodzenie ma wyglądać
c) z przodu mamy dobrze ponad 50 metrów i trochę to będzie kosztowało
d) jak będzie ogrodzenie to ciężej wjechać dużym sprzętem, a my chcemy żeby jeszcze odwiedziła nas koparka

Boczne ogrodzenie będzie z prefabrykowanej podmurówki, "słupków w kwadracie" i siatki. Czyli tak prosto jak się da. Może nie jest to architektoniczne dzieło sztuki, ale jak się ma do ogrodzenia ok 120 metrów, nie licząc przodu to trzeba dokonywać pewnych wyborów. Poza tym puści się na to jakieś pnące zielsko albo posadzi tuje i będzie dobrze.

Spotkaliśmy się też z Sąsiadem_z_lewej - sympatyczny i rzeczowy gość. Jesteśmy umówieni na podział kosztów za ogrodzenie. Przy okazji okazało się, że na wiosnę chcą się budować, a dom projektuje ta sama architektka co u nas :) ach ten małomiasteczkowy świat :)

niedziela, 15 lipca 2012

a ta kępka trawy to jeszcze nasza?

Współfinansowanie pozyskane, pora przejść do działania. Tym razem korzystamy ze znajomości z królikiem i na wyznaczenie granic działki umawiamy się z sympatycznym i konkretnym Michałem. Chłopaki przyjeżdżają rano i od razu zaczynają patrolować teren z dziwacznym urządzeniem do kontaktu z kosmosem.

Wiedziałam, że działka jest spora, bo w gruncie rzeczy na planie widać, że za domem jest spory kawałek ziemi, ale jakoś przyzwyczaiłam się, że górka humusu, która ogranicza nam widoczność to taka jakby naturalna bariera. Na początku kiedy geodeci wbili paliki na końcu działki wydawało mi się, że się pomylili. Bałam się, że przy pomiarze nasza działka okaże się malutka i pole, które do tej pory traktowałam jak "swoje" znajdzie się daleko po stronie sąsiadów. Jednak bardzo miło się zaskoczyłam - mamy zielska a zielska :) Chłopaki jeździli po całej okolicy sprawdzać jakieś punkty kontrolne żeby mieć pewność, że to faktycznie nasze krzaki. Po wyznaczeniu punkcików rozciągnęliśmy sznurki i teraz już widać co trzeba kosić, a czemu pozwolić rosnąć :)

Wbrew pozorom Misiak wcale nie poszedł do sąsiadów :)

i teraz też jest u siebie

jak się dobrze przyjrzeć to widać sznurek, który pokazuje granice działki - widok z sypialni

Po części związanej z szeroko rozumianymi zadaniami budowlanymi przyszedł czas na rozrywkę. W sobotę odwiedzają nas Dziadki i Mamusia. Jak zwykle jest uroczo i pysznie, ale niestety jedno wydarzenie zburzyło ten porządek. Otóż Mamusia skusiła się na spacer po włościach w poszukiwaniu polnych kwiatów i tak się nieszczęśliwie złożyło że stanęła na gwóźdź :( oczywiście zardzewiały - takie co się nadają trzymamy w pudełku. Pierwsza pomoc udzielona, ale na wszelki wypadek wieczorem jedzie się zaszczepić na tężec.
W niedzielę przyjeżdżają Vkoskie z potomkiem, ale wcześniej na krótką i niezapowiedzianą wizytę wpada Zgredek z ciocią i dziadkiem. Cała wizyta trwała może 5 minut, ale wystarczyło, żeby Zgredek ... wlazł na gwóźdź! No normalnie fatum jakieś, przez rok nic się nie stało, a teraz kumulacja. Z racji świeżych doświadczeń namawiamy Zgredka na wycieczkę do szpitala żeby się zaszczepił. I jak tu nie powiedzieć, że moi rodzice mają ze sobą wiele wspólnego?

piątek, 13 lipca 2012

połowa sukcesu

Czas mija a sąsiedzi nie dzwonią.. trochę to frustrujące. Nie lubię się przypominać, ale skoro w tej sytuacji to przede wszystkim nam zależy na tym, żeby sprawę załatwić dzwonie do nich ponownie.

Sąsiad z prawej przeprasza, że nie oddzwonił, ale miał urwanie głowy itp. Okazuje się, że działkę kupił, ale nie zamierza się z nią wiązać budową. Kupił żeby była kupiona i niespecjalnie mu zależy na tym co się tam dzieję, więc siłą rzeczy ogrodzenie jest mu potrzebne jak rybie ręcznik. Przy okazji dowiedziałam się, że mieszkają w okolicy. No nic, trudno - nie można powiedzieć, że nie próbowałam.

Dzwonie do Pani z lewej. Pani przekazuje mi do telefonu Pana, który mówi, że ... oczywiście z chęcią będą współfinansować ogrodzenie :) cudownie. Umawiamy się na przyszły tydzień żeby się spotkać i chwilę porozmawiać. Warto było zaryzykować :)

wtorek, 10 lipca 2012

podejdź no do płota

W sumie fajnie tak sobie żyć na środku pola, ale na dłuższą metę to chyba jednak przydało by się ogrodzenie. Może to staromodne, ale wydaje mi się, że to jednak jest jakaś granica (przynajmniej) psychologiczna i jak już się postawi takie ogrodzenie to wiadomo, że teren jest czyjś i nie można od tak sobie wejść żeby zobaczyć czy trawa nie jest czasem bardziej zielona.

Żeby zrobić ogrodzenie trzeba zrobić dwie rzeczy: po pierwsze trzeba wiedzieć gdzie nasze włości się zaczynają i kończą, a po drugie trzeba za to wszystko zapłacić. O ile z pierwszą rzeczą sprawa jest prosta - trzeba się umówić z geodetą i niech znakuje to w drugim przypadku jest trochę bardziej złożona sprawa. Póki co znamy tylko jednych bezpośrednich sąsiadów, tych po bokach nigdy w życiu nie widzieliśmy. Wiemy co prawda jak się nazywają bo kiedyś zrobiłam małe dochodzenie, ale na tym koniec.

Skoro ich nie widzieliśmy to się nie budują a skoro się nie budują to pytanie czy będą mieli interes w robieniu ogrodzenia. Nie wygląda to dobrze, ale w grę wchodzą konkretne pieniądze więc trzeba spróbować - to oczywiście będzie moje zadanie (nie żebym była tym specjalnie zaskoczona). Dzwonie więc do człowieka, który sprzedał nam działkę i proszę żeby przekazał mi namiary do sąsiadów. Numery zdobyte - na pierwszy ogień idzie sąsiad po lewej. Dzwonie, wyjaśniam kto ja jestem jaka jest sytuacja i o co mi chodzi, człowiek nie bardzo może rozmawiać, ale obiecał że się zastanowi i oddzwoni. Drugi telefon jest do sąsiadki po prawej (interesy z babami jakoś zawsze wydają mi się trudniejsze). Sytuacja jest podobna, musi pogadać z mężem i oddzwoni.

Nie mam najlepszych przeczuć, ale przynajmniej spróbowałam. Zobaczymy

niedziela, 8 lipca 2012

operacja podłoga

lato w pełni. jest dobrze ponad 30 stopni. Idealna pogoda żeby spędzić weekend na układaniu płytek ... cóż, samo się nie zrobi. Praca w pocie czoła w przenośni i dosłownie przynosi całkiem dobre rezultaty i pod koniec niedzieli cała podłoga jest już ułożona. Oprócz osobistej satysfakcji i kilku punktów szacunu u Zgredka zdobywamy też respekt sąsiadów którzy przyszli z wizytą :)


Poza naszymi osobistymi sukcesami są też sukcesy Pana Czarka. Zabudowa poddasza jest już skończona i teraz to już jest w ogóle domowo :)
tak wygląda teraz sypialnia

studio - trochę jakby mniejsze

a to pomieszczenie jest nowe :) to jest strych - przyszłe królestwo wszelkich  rupieci 

niedziela, 1 lipca 2012

eksperyment czas zacząć

Im dłużej budujemy tym bardziej myślimy gdzie można zaoszczędzić. Jedną z sensowniejszych koncepcji jest robienie samemu tego co jest do zrobienia. W związku z tym powstał plan samodzielnego kładzenia płytek. Może nie mamy w tej dziedzinie doświadczenia, ale w końcu nie trzeba mieć stopnia doktora żeby to robić, więc nie zaszkodzi spróbować. Ja mam głębokie przekonanie, że umiem fugować, bo kiedyś przez chwilę pomagałam Zgredkowi, a Misiak jest po prostu naturalnie utalentowany.

Koncepcja jest taka: zaczniemy od kotłowni, która będzie idealnym pomieszczeniem ćwiczebnym bo w sumie nie planujemy przyjmować tam zagranicznych delegacji, a później się zobaczy. Albo się nauczymy i będziemy robić dalej albo będziemy szukać kogoś kto zrobi to za nas i nasze pieniądze.

W piątek wybieramy się na nauki glazurnicze do Zgredka. Szkołą Wyższa Glazurnictwa połączona jest z wypożyczalnią sprzętu budowlanego, więc jesteśmy wyposażeni w wiedzę i narzędzia i gotowi do działania.

W sobotę zaczynamy układać. Technologia jest następująca:
zaczynamy od ściany, ale nie od samego dołu. Na wysokości mniej więcej drugiej płytki od dołu przyczepia się do ściany kątownik, na którym będzie opierał się pierwszy rządek płytek. A dlaczego tak? a dlatego, że płytki na podłodze muszą trzymać poziom, a jak się okaże że podłoga jest krzywa i trzeba będzie równać klejem to nie będzie problemu z tym że płytka z podłogi wchodzi na ścienną.
po zrobieniu ściany będziemy robić podłogę, a na samym końcu ten dolny rządek płytek przy podłodze.

Po południu przyjeżdża królik ze zwyczajową inspekcją - wypadamy raczej dobrze :)

nasz samochód ma pewne zalety - jest ładny i daje dużo radości z jazdy .... i to by było na tyle jeśli chodzi o zalety.  przy okazji przewożenia płytek odkryliśmy, że siedzenia się nie składają. wcześniej jakoś nie mieliśmy potrzeby tego sprawdzać, zakładaliśmy że nie jest to jakaś niesamowita funkcjonalność tylko rzecz tak samo oczywista jak regulacja fotela - otóż nie, nie w alfie


Inspektor Królik podczas interwencji


nasza pierwsza ściana :)


mistrz ceremonii - ja podaje krzyżyki, płytki i dbam o bhp

to dziwne, ale okazuje się, że układanie płytek na podłodze jest trudniejsze niż na ścianie. założyliśmy np. że  ściany są równe i możemy równać płytki do nich, okazało się że nie była to najlepsza strategia

wystarczy, wracamy do pracy odpocząć po weekendzie