wtorek, 29 maja 2012

woda z gazem

Ostatnie 2 dni spędziłam opalając się na tarasie :) Przy okazji działy się oczywiście ważne rzeczy, ale nie oszukujmy się, moja rola sprowadzała się głównie do mówienia "tak", "nie", "to proszę na tej drugiej ścianie".  Zaczęło się od podłączenia gazu - panowie totalnie rozkopali front działki, bo jak wcześniej pisałam instalacja gazowa wchodzi do domu w 2 miejscach (kotłownia i kuchnia) żeby nie prowadzić wątpliwej urody rur przez cały dom.
to wszystko trzeba schować w ziemi

tak teraz wygląda kotłownia



a tak kuchnia - ten kurek się zaślepi 

a na zewnątrz są takie, umiarkowanie dekoracyjne skrzynki
Następnego dnia pora na wodę. To mnie w sumie bardziej ciekawiło. Z gazem sprawa była dosyć prosta, bo trzeba było poprowadzić instalację od skrzynki i już. Woda natomiast jest po drugiej stronie ulicy i baliśmy się, ze trzeba będzie rozwalić kostkę, która jest już położona na drodze. Na szczęście okazało się, że sprawę można załatwić na zasadzie jakiegoś mądrego przepustu i puścić tą rurę pod drogą. Z wodą wiąże się jeszcze jeden kłopocik. Nasz pierwszy hydraulik, jak wcześniej wspominałam, nie należał do osób, które dążą do realizacji celu pomimo pojawiających się trudności. W związku z tym zostaliśmy bez przepustu przez którym doprowadza się wodę do domu. Podobno panowie od podłączania sobie z tym poradzą, ale ciekawa byłam bardzo jak to będzie wyglądało - spodziewałam się gigantycznej kałuży i niezliczonej ilości bluzgów.
wykopią dziurę tam, żeby podłączyć wodę u nas - magia 




i to jest właśnie to czego się najbardziej obawiałam. Dzięki Bogu jest sucho, ale  głębokość wykopu jest  co najmniej niepokojąca. Dziwnie się patrzy na wyrwę pod fundamentem - miałam wrażenie jakby za chwilę wszystko miało się zawalić. Nie dość, że hydraulik dał ciała, to jeszcze przez tych cholernych partaczy od fundamentów w ziemi były deski od szalunków, które trzeba było wyrwać za pomocą koparki
łatwo nie było, ale sukces jest - mamy wodę w domu :)
Poza efektami w postaci wody i gazu, jest też taki efekt, że mam kompletnie zjarane nogi (piszczele). Wszystko to dlatego, ze pogoda była piękna, a ja siedziałam na tarasie i czytałam książkę. Nie specjalnie mogłam zmienić pozycję, bo leżaka się jeszcze nie dorobiliśmy, a na kocu jakoś głupio było mi się rozkładać, bo raz, że u nas panowie pracowali, a dwa, że u sąsiadów pojawiła się ekipa pracująca na dachu. Już na samą moją obecność reagowali jak dla mnie zbyt wylewnie, więc rozkładanie się na kocu nie było najlepszym pomysłem. 
A książka? Zbiegiem okoliczności wpadła mi w ręce książka "299" autorstwa kompletnie mi nieznanej autorki. Wiedziałam tyle, że to kryminał osadzony w rzeczywistości motocyklowej, więc zaryzykowałam. Co by o niej nie powiedzieć, trzeba przyznać, że była bardzo wciągająca, a chwilami nawet się wzruszyłam. Fakt, że wkurzało mnie strasznie określenie motocykla słowem "dzida" (w życiu nie słyszałam żeby ktokolwiek takiego sformułowania użył), albo kretyńskie dialogi typu:
- ale, który to samochód?
- tamten, ma naklejkę 46, to numer startowy Valentino Rossi, mistrza wyścigów motocyklowych
To mniej więcej tak, jak powiedzieć komuś kto jakkolwiek orientuje się w sporcie "i wtedy krzyczeli Adaś Leć, bo skakał Adam Małysz, mistrz w skokach narciarskich". Brzmiało to trochę tak, jakby ktoś chciał napisać książkę, którą absolutnie wszyscy zrozumieją, totalnie zapominając, że jest coś takiego jak przypisy. Wkurzać wkurzała, ale gdyby była nudna to bym tyle na tym tarasie nie siedziała :)


niedziela, 27 maja 2012

no i jest piesek :)

tyle, że nie do końca ten, o którego chodziło :)) Ponieważ Mama_Misiaka znów jedzie zwiedzać świat przez najbliższe 2 tygodnie będziemy gościć Kubika. Poza wesołym machaniem ogonem i szczekaniem na byle co, oznacza to niestety pewne komplikacje w pracach budowlanych, bo Kubik ma silnie rozwinięty instynkt obronny a my nie mamy ogrodzenia. Aktualnie prace toczą się głownie na zewnątrz - (rozkładanie kontenera, rozwożenie ziemi) więc w domu go nie zamkniemy bo oszaleje. Niestety jedna osoba musi go trzymać na smyczy żeby druga mogła coś w miarę spokojnie robić. Przez chwilę była też koncepcja przyczepienia smyczy do jakiegoś obciążnika - z braku lepszej opcji padło na 2 opakowania cemaplastu. Pomysł okazał się średnio udany, bo kiedy niespodziewanie na działkę wszedł Pan, który chciał nam sprzedać jakieś niewątpliwej wartości cudo (ziemię chyba) Kubik ruszył z taką siłą, że ledwo udało mi się go zatrzymać. Trochę irytujący robi się ten brak ogrodzenia, bo każdy może wejść gdzie mu się podoba, a później jeszcze ma pretensje, że pies go wystraszył.


W międzyczasie zamówiliśmy w końcu drzwi wejściowe. Większość brudnych prac już zakończona, więc czas najwyższy zadbać o to, żeby dom zamykać na zamek, a nie na kłódkę. Początkowo chciałam żeby drzwi wejściowe były wyjątkowe, piękne, drewniane i w jakimś sensie oddające charakter domu. Okazuje się jednak, że producenci podchodzą do tego tematu inaczej i ciężko jest znaleźć coś, co faktycznie by się wyróżniało. Po kilku dniach poszukiwań znalazłam w końcu coś co mi się spodobało
nie spodobała mi się natomiast cena, bo to cudo bez ościeżnic itp kosztuje powyżej 5 koła. Może nie byłaby to jeszcze taka straszna suma, gdyby nie to, że drzwi drewniane poza tym, że są ładne mają klika wad. Między innymi taką, że pod wpływem czynników atmosferycznych potrafią się wypaczyć. Ostatecznie opowieść koleżanki, która po zimie nie mogła domknąć drewnianych drzwi przekonała mnie, że nie zawsze warto być oryginalnym. W związku z tym serce musiało zamknąć na chwilę oczy, a rozum wybrał drzwi metalowe - też w sumie całkiem niebrzydkie. 

Misiakowi udało się załatwić podłączenie gazu i prądu, więc w przyszłym tygodniu czekają mnie dwa dni urlopu budowlanego :) 


sobota, 19 maja 2012

Sąsiedzkie wędrówki

Zrobiło się cieplutko i miło, a sezon budowlany ruszył na dobre. Nasi sąsiedzi rosną w siłę i trochę jakby bardziej się interesują budową. Była więc okazja do spotkania i obejrzenia sobie jakiejś innej budowy z bliska :) 

sąsiedzi od strony tarasu - wygląda na to, że widok będzie przyjemny dla oka 

oni jak widać widok będą mieli dobry :)) liczy się wnętrze, a z  zewnątrz ma być niepozornie

koniki :D

nasz sąsiad "materialista" buduje palisadę, zapewne dla ochrony  zgromadzonych dóbr ;)

wszystkim tym którzy pomyśleli "ale bu..el" tłumaczę, że to nie jest bałaganik, a efekt wielogodzinnych prac porządkowych. W tym szaleństwie jest metoda! deski podzielone są na kilka kategorii w zależności od tego do czego się nadają.
a to już jest bałaganik - któregoś razu zauważyliśmy, że kontener  po mocnym wietrze przewrócił się na dach. Przewrócić  z powrotem specjalnie się go nie da, bo wtedy sam się składa - trzeba będzie go rozłożyć na części pierwsze

Sprawa naszej perspektywicznej suki dalej nie daje mi spokoju. W międzyczasie na naszym wsiowym forum okazało się, że mamy konkurencje i nie tylko my mamy chrapkę żeby sukę adoptować. Konkurencja ma nad nami istotną przewagę, bo mieszka na miejscu i już zaczęła sunię obłaskawiać (a suki jak wiadomo są przekupne). Chwilę później okazało się, że suka nie jest taka bezpańska jak by się mogło wydawać. Przy okazji interwencji jakiegoś patrolu zwierzęcej straży odkryto, że psina ma chip i właścicieli którzy mieszkają niedaleko. Z relacji forumowiczów wynika, że to jakieś trunkowe towarzystwo (a poza tym źli ludzie - no bo jak tak można psa zapuścić). Myśl o przechwyceniu powsinogi nie chce mnie opuścić, więc biorąc pod uwagę nowe fakty obmyśliłam kilka wariantów działania:

1) na cygana - porwać sukę (po wcześniejszym zaprzyjaźnieniu i uzgodnieniu porwania z zainteresowaną) i liczyć, że właściciele nie przejmą się za bardzo że nie wróciła
ryzyko: właściciele mogą się jednak wnerwić i narobić szkód
2) na człowieka interesu - odnaleźć właścicieli i zaproponować wykupienie suki
ryzyko: właściele mogą się rozmyślić, albo uznać, że trafili na żyłę złota i przychodzić po kolejne pieniądze
3) na pomoc społeczną - odnaleźć instytucję, która może pozbawić właścicieli "praw rodzicielskich" i przeprowadzić adopcję
ryzyko: wejście w otwarty konflikt z potencjalnie kłopotliwymi właścicielami

sytuacja jest skomplikowana, a fakt, że wszystko musiałoby się odbyć dopiero za kilka miesięcy nie pomaga. No nic, poczekamy na rozwój wydarzeń. Nie wykluczam, że wspomniana konkurencja nas ubiegnie, ale w sumie byłoby to tylko z korzyścią dla suki, więc nie będę im mieć za złe. 

sobota, 12 maja 2012

chciałabym pieska

No i skończyło się słodkie lenistwo. Kto to słyszał żeby wracać do roboty w urodzinowy dzień. Z drugiej strony świętowałam cały tydzień, więc nie ma co narzekać, tym bardziej, że płynnie przechodzimy w kolejne świętowanie i dziś przyjadą dziadki, mamusia i Shafany na urodzinowo-imieninowego grilla. Muszę przyznać, że bardzo mi się podoba obchodzenie wszelkich uroczystości rodzinnych na budowli. Jest się w sumie gospodarzem, ale zazwyczaj to goście wszystko przywożą bo "przecież wy tam nie macie jak i ciężko pracujecie", sprzątać też jakoś specjalnie nie trzeba, bo w końcu to jest budowa, no i zmywać też nie trzeba bo je się z plastiku - no rewelacja ;). I jeszcze wszyscy są zadowoleni i uśmiechnięci i zawsze jest co pokazać i o cym opowiedzieć.

Zanim przyjadą dziadki mamy jeszcze jednego ważnego gościa - Pana Czarka :) Otóż okazuje się, że Pan Czarek nie tylko muruje, ale również ociepla wełną mineralną i robi zabudowy z karton gipsu. Piękna sprawa. Początkowo myśleliśmy o tym, że ocieplać dach będziemy samodzielnie, ale po pierwotnym entuzjazmie przyszła chwila refleksji i doszliśmy do wniosku, że w naszym wykonaniu trwałoby to jakieś 2 lata, bo urlopu specjalnie na to brać nie będziemy. Co więcej wełna ma to do siebie, że te małe włókna wszędzie włażą i okropnie swędzą, wiec może lepiej niech to robi ktoś odporniejszy :) Pan Czarek zazwyczaj takimi rzeczami zajmuje się w zimę kiedy nie da się już murować, ale tak się złożyło, że akurat ma jakąś przerwę, więc trafiło nam się jak ślepej kurze ziarno :) Cieszę się, bo zawsze fajnie mieć kogoś już sprawdzonego (nawet jeśli nie w kwestii ocieplenia, to chociażby kontaktu).

W międzyczasie pojawia się jeszcze jeden gość - pies (a właściwie suka). Po naszej okolicy od dłuższego czasu przechadza się małe stado (4 sztuki) psów. Nie mam pewności czy są bezpańskie, czy może raczej "wiejskie i wolne". Wśród nich jest jedna przecudnej urody i średniej wielkości kudłata sunia. Ona też czasem zwiedza teren sama. Dziś wypatrzyłam ją przez okno, wyszłam do niej i zawołałam. Sunia zamachała ogonem i podeszła, na początek nieśmiało, ale w końcu dała się pogłaskać a po chwili leżała już na plecach i z upodobaniem przyjmowała głaskanie po brzuchu :) Jest okropnie skudłacona i zaniedbana, ale na swój sposób śliczna i ma w sobie coś ze sznaucera (a wiadomo, ze ładniejszych psów nie ma ;) ) W końcu sunia poszła, ale ja później cały dzień kombinowałam jakby to zrobić żeby ją zaprzyjaźnić i przygarnąć. Niestety rozsądek podpowiada, że póki co raczej nie ma na to szans. Do mieszkania jej nie zabierzemy, bo jeśli teraz zwiedza sobie cały powiat, a my zamknęlibyśmy ją na 40m2 to chyba nie poprawilibyśmy specjalnie jej sytuacji życiowej :/ Po cichu umawiam się z sunią żeby poczekała do jesieni, wtedy mam nadzieję będzie już ogrodzenie a my będziemy zadomowieni.





sobota, 5 maja 2012

skąd się biorą blogi?

Kontynuujemy przemiły "weekend". Rano - tzn koło 12 jedziemy do Piotrków, bo dawno się nie widzieliśmy ;) na ognisko w bloku raczej nie ma szans, więc gramy w planszówki.
Wieczorem jedziemy na ognisko do Dagniaczy. I to jest właśnie to ognisko, podczas którego narodziła się koncepcja bloga. No. To teraz rozumiecie dlaczego piszę z takim opóźnieniem. Na starcie miałam do nadrobienia półtora roku (od kupienia działki). Dlatego bardzo proszę o wyrozumiałość, a Dagniaczom serdecznie dziękuję za zainspirowanie mnie do tego pomysłu :)

piątek, 4 maja 2012

pora przewietrzyć kucyki

Ależ cudny dzień! Bardzo mi się ten tydzień podoba, dużo się dzieje i co dzień coś ciekawego :)
Rano wybraliśmy się razem z Piotrkiem i jego nowym srebrnym dzieckiem na moturową wycieczkę. Agnieszka niestety musiała iść do roboty więc jeździliśmy w trójkę. Piotrek pokazał nam chyba najbardziej dziurawą drogę w województwie mazowieckim (w kampinosie), ale znaleźliśmy też sporo dróg całkiem nie najgorszych i za ich pomocą objechaliśmy Warszawę dookoła, żeby na koniec wylądować u nas na wsi :) Usiedliśmy sobie na tarasie, odpoczęliśmy trochę i pojechaliśmy do domów.. ale, ale .. nie na długo :)



Pojechaliśmy zrobić zakupy i trochę się ogarnąć a wieczorem wracamy na wieś, a Piotrek wraca z Agnieszką :) Jak zwykle Piotrki przyjechały z zapasem jedzenia dla rodziny wielodzietnej, słowo daje nie wiem jak oni to robią :))) Tym razem zaprezentowali pyszne nadziewane pomidorki (zainteresowanym udzielę więcej informacji). Jako gospodarze wypadamy raczej blado pod kątem kulinarnym, ale z drugiej strony tacy goście to skarb :) Wieczorem odpaliliśmy sobie ognisko. W pewnym momencie zaczęło padać, ale co to dla nas :) W bagażniku mieliśmy dwa parasole więc kontynuowaliśmy ognisko pod parasolami :) było przemiło, więc siedzieliśmy tak prawie do 2 w nocy :)


czwartek, 3 maja 2012

wiejskie zebranie

Jesteśmy z powrotem w ojczyźnie. Na dziś Katarzyna zapowiedziała grilla na maminych włościach. Z tej okazji z drugiego końca galaktyki przyjeżdżają Róża i Kazimierka z Pawłami. Na początek w planie krótkie zwiedzanie domostwa. Jak już Panie wybrały sobie, która w którym pokoju chce mieszkać pojechaliśmy na lody. Niby miastowe, a na wsi się pogubili. Na szczęście nie na długo i dojechaliśmy w komplecie.
Kolejny przystanek u mamy Katarzyny. W miłym towarzystwie i przy dobrym jedzonku szybko zrobiła się noc. Niestety tym razem prowadzenie pojazdu mi przypadło w udziale, a szkoda, bo zapach nalewki śliwkowej do tej pory chodzi mi po głowie :) Nie zabrakło też oprawy artystycznej :) i nie chodzi o obecność celebryty ;) pod koniec wieczoru zaczął się pokaz taneczny o jakim widzowie you can dance mogą tylko pomarzyć :))

środa, 2 maja 2012

ahoj

Cytując jednego z moich zdecydowanie najmniej ulubionych prezenterów telewizyjnych "co za tydzień"! W poniedziałek pojechaliśmy na Słowację, do Mikulasza, a tym razem konkretnie do miejscowości Uhorska Ves pod Liptowskim Mikulaszem. Lubię myśleć, że ta nazwa oznacza "ogórkowa wieś" ale zważywszy, że leży pod samymi górami to chyba jednak nazwa znaczy coś innego.
Wycieczka tym razem nietypowa bo jedziemy za pomocą samochodu Mamusi. Nasz ostatnio trochę niedomaga. Dla nas to o tyle wydarzenie, że nigdy w życiu nie jechaliśmy tak nowym samochodem. Trochę strach, w końcu czy można ufać maszynie która na wyświetlaczu pokazuje kiedy zmienić bieg? To takie trochę jakby ubezwłasnowolnienie...ale ogólnie rzecz biorąc jedzie się miło :)
Dojechaliśmy dosyć późno bo niby Polska w budowie, ale drogi na południe dalej mamy jakie mamy.  Połaziliśmy sobie trochę w tą i z powrotem wzdłuż rzeczki, pojechaliśmy zobaczyć czy Mara (takie sztuczne jezioro) jest na miejscu, tradycyjnie poszliśmy na jedzenie do Route'a i tyle było poniedziałku. We wtorek za to byliśmy w aqaparku - nie ma co ukrywać, że to główny punkt wycieczki :) Jest po co jechać. Wszystkich tych, którzy jeszcze nie znają tatralandii serdecznie zachęcam żeby poznali - najlepiej z bliska. Przez cały dzień taplaliśmy się w basenach z bąbelkami, zjeżdżaliśmy wielkimi zjeżdżalniami w pontonach lub bez i odpoczywaliśmy w cieplutkich wodach termalnych - bosko.
Zadanie wykonane można wracać do domu. Można by zapytać a czemu tak krótko? nie ma co robić w tym Liptowie? ależ oczywiście jest, ale pora wracać bo na miejscu czeka na nas sporo atrakcji.

i leżąc sobie w basenie można oglądać takie widoki :)