niedziela, 26 sierpnia 2012

bylo dobro :)

oj dobro :) jednak nie ma to jak wakacje :) Kiedy wyjeżdżaliśmy to tradycyjnie padało, i również tradycyjnie przestało dopiero w Czechach. Po drodze w tamtą stronę mieliśmy jedną małą przygodę. W Częstochowie Jacek jakby "zapomniał", że jedziemy z kuframi i na chwilę zaklinowaliśmy się między ciężarówkami.. na szczęście tylko na chwilę i udało się wyjść z sytuacji bez szwanku.

Pierwszego dnia dojechaliśmy do Shombately (dawno temu wybraliśmy to miejsce na nocleg bo to jedyna nazwa w sensownej odległości, którą umieliśmy wymówić... później okazało się, że tylko nam się tak wydaje bo Węgrzy wymawiają ją zupełnie inaczej niż my ;) ). Przyjechaliśmy na dobrze znany nam kemping gdzie mieliśmy zarezerwowany domek. Po przejechaniu ponad 700 km, z czego większość w deszczu marzymy tylko o tym żeby się położyć. Idę do Pani na recepcji, która właściwie nie mówi po angielsku tylko raczej po niemiecku, a ja pomimo szczodrych inwestycji moich rodziców i lat spędzonych z bardzo sympatyczną grupą językową umiem powiedzieć "wasser fur hund". Standardowo daje Pani paszporty, a w zamian dostaje jakąś plakietkę z numerkiem. Wszystko fajnie, ale nie ma kluczyka. Pytam wiec jak mam ten domek otworzyć, a Pani na to, że dała mi numerek naszego pola pod ..namiot. Zrobiło mi się gorąco. O co z tym w mordę jeża chodzi, że jak przyjedziesz motocyklem to wszyscy myślą, że będziesz spać w namiocie? Poważnie, w 9/10 sytuacjach jeśli mówię komuś, że jedziemy gdzieś motocyklem, albo gdzieś pojechaliśmy to natychmiast pada pytanie czy spaliśmy w namiocie. WTF? czy to chodzi o to, że skoro z własnej woli skazujesz się na jazdę  deszczu i mokrej skórze zamiast w wygodnym klimatyzowanym autku, to jakby z automatu oznacza, że gardzisz takimi zdobyczami cywilizacji jak mięciutki materac, czysty ręcznik i łazienka w pokoju?
Na szczęście sytuację udało się odkręcić i nie musieliśmy spać pod gołym niebem.

kucyk w pełnym rynsztunku :)
płetwy nie chciały wejść do rolki więc jadą na zewnątrz :)


Zgodnie z planem pierwsze 3 dni spędziliśmy w Rovinij. Przez pierwsze dni wyjazdu zupełnie nie mogę się przyzwyczaić do tego, że mam się martwić wyłącznie tym czy starczy kremu do opalania. Odpoczywanie w środku sezonu budowlanego wydawało mi się .. niewłaściwe - jak użycie noża do spagetti. Szczęśliwie picie piwa patrząc na morze pomaga i szybko mi przeszło :)
Rovinij jest super. Zupełnie inne niż Dalmacja, ale fajne. Jedna różnica, którą szybko można zauważyć to skład turystyczny - na południu najliczniejsze grupy oprócz Polaków, to Czesi, Słowacy, Słoweńcy, trochę Niemców. Za to na północy masę Włochów - rozpoznanie ich nie stanowi najmniejszego problemu - podczas kiedy nam jest gorąco w szortach oni chodzą w dzinsach rurkach, koszulach zapiętych pod szyję i kozaczkach. A kiedy pod koniec dnia my padamy na pyszczki,oni właśnie szykują się do wyjścia, oczywiście bez szpilek wyjść się nie da.

na miejscu można było wypożyczyć rowery, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć całkiem sporo okolicy :) 


Rovinj - stare miasto

amfiteatr w Puli






3 dni szybko minęły, ruszyliśmy do Igrane. A tam.. jesteśmy już właściwie jak w domu :) tyle, że ciepłym i słonecznym :)
Ja, czyli Kapitan Żbik :)
moje uszy robiły furorę, na stacjach benzynowych każde dziecko  miało banana od ucha do  ucha
nawet pan pogranicznik chciał mnie smyrać za uszkiem :))

Igrane, i wszystko jasne :)

ach Pikiel :~( 


zastanawiałam się kiedyś czy to może mi się znudzić ... nie, nie może :D

podróże palmą to taka jakby tradycja, zejście na plaże jest wąskie, więc  wygodniej jest nią popłynąć pod dom.
Czasem ładujemy się tam z całym dobytkiem i płyniemy jak ślimak.. wodny :)

za każdym razem mieliśmy ambitny plan, żeby dojść do kolejnej wioski - Draśnice.
 W tym roku w końcu się udało, nic specjalnego tam nie ma, ale i tak, to ważne osiągnięcie ;)

a na kamieniu siedzi krab

Igrane, nocą jeszcze piękniejsze

Kucyk gotowy do drogi 

Do tej pory tylko słyszeliśmy o korkach na autostradach, ale traktowaliśmy to bardziej w kategorii urban legend, niż  czegoś co faktycznie może się zdarzyć. Tym razem droga powrotna była wyjątkowa.. upał dochodził do 39 stopni, na stacji wypijaliśmy butelkę wody w czasie poniżej pół minuty.
I koniec wakacji ... szkoda, ale z drugiej strony strasznie jesteśmy ciekawi jak wygląda nasz dom w kolorze :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz